Bank kotów zaginionych

Kilkanaście lat temu, w czasie kiedy jeszcze nie było FKM, ratowałam już koty i wszyscy w okolicy znali drogę do tej, co mieszka na Pryncypalnej. Poszła fama, że dziewczyna zawsze znajdzie rozwiązanie, szczególnie gdy opiekun jest bezradny w obliczu okoliczności, w których się znalazł.
Odrobina szczęścia, trochę desperacji, brawury i ryzyka, jakiś pomysł, żyłka hazardzistki pomieszana z odwagą na nowe, nawet zadziwiające rozwiązania i nagle okazywało się, że sytuacja nie jest tak dramatyczna jak ją postrzegał karmiciel kota.Wtedy to powstało hasło: „Zawsze spadam na cztery łapki.”

Mało kto szukał wtedy urzędowej drogi, to były kompletnie inne czasy, inne zachowania, inne aktywności społeczne, inne priorytety. W całym tak dużym i rozległym mieście lecznice weterynaryjne można było policzyć na palcach obu dłoni. Pamiętam, jak lecznice, które teraz cieszą się świetną renomą, zaczynały praktyki. Idziemy razem od tylu lat i zmieniamy kocią rzeczywistość. Oni jeździli na sympozja chłonąc nowe metody leczenia i podnosząc w ten sposób swoje kwalifikacje, a ja wiedzę uzyskaną od nich próbowałam przekazywać dalej do tych, którzy codziennie pełnią kocią służbę karmiąc piwnicze futra. Walczyłam z zabobonami, z przesądami, z tradycją. Grzmiałam o konieczności sterylizacji, o higienie, o stawianiu kuwet w komórkach. Wydawane kociaki spisywałam początkowo w notesie.

Gdy pozycja moja była na tyle mocna, zauważono działalność w urzędzie, proszono o konsultację, o zapoznanie z trudnymi tematami, o przemyślenia. Wtedy tworzyły się dopiero procedury, które obecnie są podstawą naszej społecznej pracy. Zawsze doceniano moją bezstronność, rzeczowość, działanie na rzecz kotów, ale z zachowaniem zdrowego rozsądku.

Wizyty na konsultacjach przestały być dla mnie cenne, w momencie, kiedy spotkania straciły pierwotny zamysł i sens. Organizacje zamiast pracować nad wspólnym projektem, kłóciły się nie mogąc wypracować jednego stanowiska.  Zbyt intensywne prowadzę życie, by stać mnie było na marnotrawstwo czasu. Kiedy założyłam Kocią Mamę, nadal byłam chętna do wspierania pracowników urzędu, ale korzystałam wyłącznie z drogi mailowej.

Stronę www Kociej Mamy budowało także życie.
Początkowo najważniejsze były adopcje i na nich skupiłyśmy całą uwagę. Kiedy szalałam z niepokoju, gdy zaginął mój czarny kot Dzidek, powstał Bank kotów zaginionych. Pomyślałam, że nie tylko ja odchodziłam od zmysłów zamartwiając się o zaginionego kota. Nagle dostrzegłam skalę i wagę problemu i tak powstała ta dość przykra zakładka.

Najpierw nieśmiało ludzie zgłaszali swe zguby. Odrobinę zakłopotani, jakby czuli się winni. Ale nasze zrozumienie i postawa, że są koty, które mają własne pomysły na życie i nam ludziom nie sposób z tym walczyć, bardzo pomogło przełamać obawy i zawstydzenie.

Po latach modyfikacji uległy wpisy. Bank kotów zaginionych cieszył się ogromnym powodzeniem, dołożyłyśmy więc także zakładkę „Szczęśliwe powroty”, która świadczyła o skuteczności poszukiwań i zasadności pomysłu.

Całe działanie, wysiłek i wszelka aktywność, jaką prowadzimy na tylu płaszczyznach reprezentując FKM, ma przede wszystkim zapewnić opiekę kotom bytującym w naszym środowisku, ale i wesprzeć w działaniach ich opiekunów. Ludzie adoptując nasze koty zawsze mogą liczyć na wsparcie i doradztwo.

Kotów zaginionych przy naszej pomocy szukać mogą wszyscy z całej Polski. Zamieszczamy ogłoszenia nie biorąc odpowiedzialności za ich treść, uznając, że opiekun sam najlepiej ułoży anons.

Teraz przydarzyła nam się niesamowita historia, dość żenująca zresztą. Nagrody, o której pisał w ogłoszeniu o zaginionym kocie zdesperowany właściciel, znalazca kota zażądał – paranoja – od Fundacji! Osoba ta nie jest niestety dla nas anonimowa. Każdy, kto nawet w zakresie minimalnym porusza się po kocich forach, umie ją rozpoznać.

Dla mnie, Szefowej Fundacji, radością jest informacja, że kot szczęśliwie powrócił do domu, takie happy endy zawsze bardzo cieszą, do tego stopnia, że łzy się w oku kręcą. Nie umiem więc zrozumieć, jak można tak bezdusznie, tak bez klasy szukać  kasy na działania statutowe swej organizacji? Jakim autorytetem może cieszyć się prezeska organizacji, gdy się posuwa do takich zachowań?