Chrzest bojowy

Wreszcie jakiś słoneczny, ciepły dzień. Siedzieliśmy w ogrodzie, tym razem moim.
– Ile ich jest? – zaczęłam rutynowo. -Masz do dyspozycji całodobową lecznicę. Dokumenty wypisane, jakby co podrzucisz, uzupełnię, w sumie pełen komfort pracy.

Dziewczyna miała niewyraźną minę, coś jej ewidentnie krążyło po głowie, brwi „pracowały” góra- dół, patrzyła niepewnie.
– No mów, odważnie – zachęciłam – Żebyś mi potem nie dzwoniła po nocy.
Profilaktycznie starałam się uniknąć domowego gęgania, że 24 godziny na dobę pełnię fundacyjny dyżur. Miałam świadomość, jaki będzie tryb łapania. Pracuje do 18, zanim zamknie i ogarnie swoją wypieszczoną kwiaciarnię, zanim dojedzie, odsapnie, nastawi klatki łapki, zanim te upiory wejdą, jak nic koło godziny 22 będzie w lecznicy, przy dobrych sprzyjających okolicznościach.
– Masz czat, jakby co to pisz, a rano nawet bladym świtem możesz dzwonić, i tak pierwsza wstaję, w moim przypadku z kotami!

Tak jak przeczuwałam, koło 21.30 przysłała pierwsze zdjęcie. Mały, lekko wypłoszony, chudy jak patyk, 7 tygodnie maksymalnie.
– Gratuluję, elegancko!!! – dodawałam jej otuchy. – Z jednym szkoda jechać, łap następnego!
– A co będzie jak się złapie ślepe? One te oczy mają tak chore, bałam się dziś zapytać… Co pani z nimi zrobi? Połapać nie problem… Ale, ale co potem?
–  Werka, zebrało Ci się na dramatyczne dywagacje? O tej porze?! Wróżką nie jestem! Nie wiem co zrobię, złap, potem będę się zastanawiać!
– Lekarka w Sowie, sugerowała, żeby te chore wyłapać i uśpić, kto je, ślepe weźmie?
– Zaraz się wścieknę!!! Jak można podejmować decyzję na wyrost?

Ale doceniam i takie pytanie, bo skąd dziewczyna może wiedzieć na jakich zasadach działa Fundacja? Zna nas od innej strony, generalnie zamawiam u niej kwiaty na nasze rozmaite okazje.

Akcja trwała tydzień. Pracowała na dwie klatki. Po kilku dniach nabrała wprawy i małe sama przekładała do kontenera. Złapała 4 dorosłe i 8 dzieci. Odczekała dwa dni i sprawdziła w typowej porze karmienia kocie stołówki.

Po kilku dniach, alarm:
– Widziałam kotną!
– Łap, nie zwlekaj, zanim urodzi następne chore!
– Ależ ma pani filozofię, zaczynam rozumieć!

W sumie złapanych zostało pięć dorosłych, wszystkie w różnym stopniu mają oczy dotknięte kocim katarem. Są dorosłe, dobrze wykarmione, skoro udało im się zwalczyć infekcję bez wsparcia farmakologicznego, zabiegi poprawią zdecydowanie ich kondycję. Chore matki rodzą chore dzieci. Chorzy ojcowie nie przekażą odporności. Nie bardzo wiem, w którą stronę odwracały głowy karmiące te koty panie, stawiając miski. Serca trzeba nie mieć, by spokojnie pozwalać na takie cierpienie.

Jestem zła, ale zarazem szczęśliwa, że trafiła mi się taka Werka. Zdecydowana, obowiązkowa, z tych co nie rezygnują w połowie drogi.

Lecznica była przerażona. Tak chorych kotów dawno nie mieli. Ale wiedzą, że ze mną nie ma drogi na skróty, nie pierwsze to będą koty patrzące wąsami. My zrobiłyśmy co trzeba, odłowiłyśmy chore i cierpiące, teraz oni przejmują stery, operują, ratują, leczą!