Cynizm, bezduszność czy spowodowana niemocą determinacja?

Tego lata interwencje prowadzone są niezwykle sprawnie. Reorganizacja w dziale kontaktu fundacyjnego przede wszystkim skróciła drogę interwencyjną, co przekłada się na szybsze rozwiązanie zgłaszanego problemu i podjęcie stosownej decyzji. Za leczenie i operacje kotów odpowiadam osobiście, co szalenie poprawiło komunikację, szczególnie z pomagającymi Fundacji klinikami. Nie ma najmniejszych kolizji, żadnych kłopotów czy niedomówień. Faktem jest, że kliniki pracują na podwyższonych obrotach z uwagi na wysyp i fakt, że nadal przestrzegamy najważniejszej w Fundacji zasady: „Liczy się każdy kot, każde życie jest na wagę złota”.

To lato jest spokojne. Nie ma epidemii kociego kataru, nie ma ostrych form świerzbowca czy grzybicy. Faktem jest, że kociaków mam dwukrotnie więcej niż w latach poprzednich, ale za to mogę podziękować podejmującym dziwne decyzje, kompletnie pozbawionym wyobraźni urzędnikom.
Ta sytuacja zaskoczyła mnie totalnie. Młoda osoba, mieszkająca samotnie w małej miejscowości nieopodal Łodzi, rano na podwórku odkryła przerażające znalezisko: pudła kartonowe, a w nich 3 kotki i 7 dzieci! Co za fantastyczny prezent!

Dziewczyna była w szoku. Fakt, kociara, ale nigdzie nie zrzeszona. Mając świadomość, jakie koszty się wiążą z tą kolorową, mruczącą gromadą, zaczęła szukać wsparcia. Najpierw swoje kroki skierowała do władz lokalnych, czyli Urzędu Gminy w Ksawerowie. Odesłano ją z kwitkiem do Schroniska w Pabianicach, a to odmówiło, bo nie zajmuje się kotami. Fundacja działająca na terenie miasta bardzo współczuła dziewczynie, jednak w obliczu takiej interwencji rozłożyła bezradnie ręce.
Teraz jest fantastyczna wymówka, żeby odmowa nie była odebrana jako nieudolność organizacji, wszyscy chowają się zgodnie za szalejącą nadal epidemią Covidu!

Schronisko Łódź nie przyjęło zgłoszenia, wymawiając się lokalizacją zdarzenia i tak po całym dniu dzwonienia po różnych instancjach, dodam, że nie tylko pracujących w oparciu o miejski budżet, ale też po kontakcie z Fundacjami, dziewczyna ostatnią rozmowę z Marylą zaczęła od słów : „Wiem, że wszyscy są „zakoceni”, ale co ja mam zrobić?
Maryla, swoim zwyczajem, wysłuchała, wybadała grunt, sprawdziła to i owo i przekazała mi ten „koci pasztet”.
„Na ile mogę na pomoc Pani liczyć?” -zapytałam w drugim zdaniu, po wypowiedzeniu typowej formułki: „Witam, z tej strony Iza……”

Dziewczyna oniemiała. „Ale jak? Co? To ja przecież proszę o wsparcie…” Prawie płakała…
„Spokojnie, mogę ogarnąć koty weterynaryjnie, ale nie mam ich na ten moment gdzie schować! Dam wyprawkę, żwirek, przygotuję koty do adopcji, ale zapakowane mam domy tymczasowe.”
„Aaa, to o to Pani chodzi!” – ulga w głosie ubawiła mnie, ale i też utwierdziła, jak bardzo cała ta sytuacja wytrąciła dziewczynę z równowagi, jak mocno była przerażona.
„Niektóre z nich są chore, szczególnie maluszki, ewidentnie mają koci katar. Mają maślane oczy i zasmarkane noski. Będę się nimi opiekować do momentu adopcji.”- złożyła deklarację. Wobec tego działamy!
Matki pojechały na sterylizację, od czegoś trzeba zacząć. Dzieci są w takim wieku, ze matki mogły już być w ciąży, nie odważyłam się ryzykować zabiegu aborcyjnego, dziewczyna dość już miała negatywnych emocji.

Na piątek wyznaczyłam inną lecznicę, na przegląd maluszków.
Dla mnie jest to sytuacja typowa, nie takie prowadziłam interwencję. Zastanawia mnie inny fakt. Ksawerów to bardzo maleńkie miasteczko, wszyscy się w nim raczej znają. Jak bardzo zdesperowany sytuacją był człowiek, że zdecydował się podrzucić to towarzystwo dziewczynie, która akurat jest kociarą.

Mimo zaskakującej sytuacji, najpierw zabezpieczyła stado, a dopiero potem podjęła próbę szukania pomocy. Nikt obcy nie miałby wiedzy, że akurat tak się zachowa, wrzucił koty na dokładnie wybrane przez siebie podwórko, osobie, której zachowanie był w stanie przewidzieć. Co kierowało takim postępowaniem? Bezradność? Strach? A przecież publiczną tajemnicą jest, że Kocia Mama od lat pomaga tym opiekunom, którzy, delikatnie mówiąc, zagapią się z kotami.
Wystarczył jeden telefon do wolontariuszki pracującej w kontakcie, a nie byłoby tego całego zamieszania.
Nie ma tajemnic na sto procent pewnych, szczególnie wtedy, kiedy działamy na czyjąś niekorzyść. W Ksawerowie ludzie się znają, szczególnie kociarze. To mała, zamknięta społeczność. Nie raz już prowadziliśmy interwencje, pomagając adopcyjnie przy maluchach i sterylizując matki. Nie rozumiem filozofii, klucza, według którego nieznana istota zdecydowała się rozstać ze swoimi pupilkami. Matki są mega łagodne, ufne, nie unikały kontaktu z obcą dla nich osobą ani nie wytrąciło ich z równowagi miejsce, w którym się nagle znalazły. Zdjęcia faktycznie potwierdzają obecność kociego kataru, ale nie jest to stadium bardzo zaawansowane. Nie takie kociaki wyciągała z opresji Fundacja Kocia Mama.

Reasumując, mając dość liczne grono znajomych, zapytam dziś oficjalnie, czy może ktoś te koty kojarzy, bo może to być zachowanie incydentalne, a może początek jakiegoś dramatu.
Takie sytuacje nie zdarzają się bez powodu, zawsze mają swoje drugie dno. W dużym mieście można koty porzucić w innej dzielnicy, w pobliżu znanej lokalnie kociary i wtedy mamy prawie stuprocentową pewność pozostania anonimowym, ale w maleńkiej miejscowości raczej trudno liczyć na podobne szczęście.

Fundacja, rzecz oczywista, przyjęła koty pod opiekę. Procedury zostały wprowadzone, walka o lepsze życie porzuconego pakietu już się toczy!