Dobre wskazówki – fajne efekty

Poznałyśmy się kilka lat temu.

Kociara, mająca zbyt mało czasu, by deklarować stały wolontariat. Jednak potrzeba bycia społeczną i co chyba najcenniejsze, chęć wsparcia Fundacji, zaowocowała solidną zbiórką karmy w firmie, w której pracuje.

Od tego zaczęła się nasza znajomość. Miała przekazać tylko dary a skończyło się na długiej, przesympatycznej rozmowie.

Chyba to spotkanie zaważyło na dalszych kontaktach. Dziewczyna nie tylko dołączyła do grona sympatyków, ale także  zaczęła uważnie śledzić nasze kocie poczynania: interwencje, spotkania edukacyjne, aktywność na bazarkach.

Pierwszym krokiem na nowej dla niej drodze, było zabezpieczenie kotów w najbliższym otoczeniu. Wiemy jak fajne warunki bytowe mają koty na terenie Rudy: przychylne środowisko i możliwość bezpiecznego penetrowania okolicy, ale świadomy opiekun nie zapomina o ich aktywności rozrodczej.

Aby uporządkować te kwestie, dziewczyna musiała poznać zasady bezpiecznego  postępowania, nauczyć się obsługi klatki łapki i pod moim czujnym nadzorem podjęła akcję.

Peryferie miasta, szczególnie dzielnice stare, o niskiej zabudowie, zamieszkałe przez ludzi w wieku raczej mocno dojrzałym są optymalną przestrzenią  dla obecności kotów. Życie w tych dzielnicach toczy się wolniej, mało kto rano pędzi w pośpiechu do pracy. Podwórka, komórki, jakieś ogrodowe budowle często mają zakamarki i schowki, w których pomieszkują koty. Ludzie chętnie stawiają miski nie tylko z kocią karmą, wiedząc, że kiedy zwierzę jest głodne i resztkami z obiadu nie pogardzi.

Nie brakuje też opuszczonych domostw, które są idealnym schronieniem dla matki z maluchami.

Kiedy kocie dzieci wyfruwają spod skrzydeł matki, są już  bardzo solidnie przygotowane do nowego życia. Ostrożne w stosunku do ludzi, potrafią szybko czmychać, a i nie zawahają się użyć ostrych zębów i pazurków.

Kiedy przegapimy koci wiek niemowlęcy szansa na ich socjalizację jest raczej mizerna albo żadna. Wyjątkiem jak zwykle są stare, zmęczone tułaczką i bezdomnością koty, ale dziarski koci młodziak ciekawy świata dopiero pozna co oznacza głód i słota.

Sterylizacja w naszym kraju nie jest żadnym realnym zagrożeniem dla zachwiania populacji kotów dzikich. Przy tym podejściu większości społeczeństwa do problemu, nadal nie zagraża nawet nam wizja zagłady miejskich kotów.

Kiedy do Fundacji odzywa się osoba chętna do samodzielnego podjęcia interwencji, moim obowiązkiem wręcz jest udostępnienie jej niezbędnych narzędzi, przygotowania lecznicy i wsparcia logistycznego. Takie osoby są bezcenne. Zgłaszając chęć działania są sprzymierzeńcami, których trzeba bardzo doceniać, ponieważ nie oczekują od nas aktywności tylko samodzielnie podejmują wyzwanie.

Inicjatywa i chęć są po ich stronie, ja ze swej dokładam wiedzę i umiejętności.

Tym razem narada była krótka: są koty, mieszkają w opuszczonym domu, jest ich chyba z 15. Różne. Dorosłe i młode, ale już w sam raz kwalifikują się na zabieg. Wszystkie generalnie chore. Bytują w okolicy Ikei. Koleżanka psiara, ale serce jej  pęka na widok biegających po ulicy smarków, nie jeden latem zginął pod autem. Pamiętam, były w wakacje zgłoszenia, że między szynami biegały maleńkie ale niezwykle sprytne i dzikie kociaki. Niestety nikomu nie udało się na ruchliwej trasie ich wyłapać…

To niemalże graniczy z cudem, że matki tych kotów spędzały tak skutecznie sen z powiek pewnej kobiecie, że mimo faktu, iż ma wyjątkową awersję do kotów i panicznie się ich boi, postanowiła je odłowić.

Akcja ruszyła. 

Pierwszego dnia odłowione zostały  trzy. 

Kolejnego następne.

Gratulowałam samozaparcia, podtrzymywałam na duchu, jednocześnie wciskając kolanami koty do lecznic poza kolejką.

Cenię lekarzy pracujących w corocznej akcji za szaloną wyrozumiałość i elastyczność. Oprócz niezwykłych kompetencji jakie muszą posiadać by okiełznać dzikusa, mają świadomość jakie trudności my z kolei musimy pokonać, by z sukcesem odłowić upatrzone koty.

Akurat ważnego dla nas dnia, mogą mieć inny pomysł na jego spędzenie. Nie są głupie, kiedy rejestrują nagłe zniknięcie tych, z którymi swego czasu darli sobie futra rywalizując o uwagę kotki, stają się automatycznie ostrożniejsze. Z  większą rozwagą podchodzą do miski, ostrożności nie usypia nawet cudnie pachnący tuńczyk.

Akcja jest na półmetku. 

Z uwagi na Święto Zmarłych nastąpiła maleńka przerwa, w sumie w obecnej sytuacji niezwykle sprzyjająca. Została wykorzystana na uspokojenie stada, niezbędne rozmowy z okolicznymi karmicielami by i ich zaangażować do pomocy oraz co najważniejsze przygotowanie dalszej strategii, bowiem szansę na powodzenie maleją wprost proporcjonalnie do ilości pozostałych do zabiegu.

Kiedy jak w tym przypadku, przy dużej ilości osobników, nie można jednego dnia wyłapać wszystkich, a  dodatkowo rejestrujemy bojkotowanie prośby o zaprzestanie karmienia, każdy dzień zakończony porażką zniechęca i odbiera entuzjazm.

Wiele złego w środowisku kocim czynią praktyki niektórych ludzi, którzy nie oddają opiekunkom złapanych na zabiegi kotów. 

Na szczęście powrót kotów oznaczonych naciętym uchem, uspokoił  lokalnych kociarzy. Nastąpiła pełna mobilizacja karmicieli, po konstruktywnych, ale popartych solidnymi argumentami smaganiami, konflikt został zażegany, kości niezgody zakopane i wspólnie krok po kroku zbliżamy się do ukończenia akcji.

Dobry przykład konsekwentnej, rytmicznej pracy, mam nadzieję, w przyszłości zachęci i innych miłośników kotów do wykonania tej ważnej podstawowej pracy, która finalnie przekłada się na zasadniczą zmianę jakości kociego życia.

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź