Edukacja na końcu świata

Wiedziałam, że ta edukacja będzie wielką radością dla wszystkich biorących w niej udział. Bez wyjątku, dla dzieci, pań nauczycielek, personelu pomocniczego. Przebojem i niespodzianką, ogromnym miłym zaskoczeniem było zabranie małych, niesamodzielnych kotów.

Nie miałam innego wyjścia. Dość mocno skurczyła się ekipa edukatorek. Renata, moja największa podpora rozpoczęła pracę w tradycyjnym wymiarze godzinowym. Nadal jest koordynatorką zajęć, zajmuje się logistyką, ale w przypadku spotkań równoległych muszę wyszkolić jej następczynię. Nie mam czasu na teoretyczne wykłady, każdą chętną od razu rzucam na głęboka wodę zabierając na zajęcia.

Zespół nie musi być liczny. Dwie wolontariuszki, kotek i dziewczyna mobilna jednocześnie pełniąca rolę reportera. Bazuję na wolontariuszkach pracujących w podobnym do mojego trybu „wolnego strzelca”, czyli tych, , które mogą być przedpołudniowo aktywne.

Złożyło się cudnie. Gosia i Ela od pewnego czasu tworzą fajny duet, mieszkają w tym samym mieście, deklarują aktywność w tych samych wydarzeniach.

Fundacyjne zespoły robocze formują się same. Kolejna przestrzegana przeze mnie zasada. To działanie jest kompletnie pozbawione mojej ingerencji, jest wypadkową sympatii i wzajemnych relacji.

Szkołę, w której pracuje nasza wyróżniona statuetką kotomanki ambasadroka – Kasia, znajduje się na „końcu świata” – tak nazywamy szkołę znajdującą się przy ulicy Centralnej. Pojawimy się systematycznie. Zawsze czeka na nas przeogromna ilość świetnej jakości karmy, dyplom za przeprowadzone warsztaty, a na mnie przepiękny bukiet kwiatów.

Tradycyjnie każdemu spotkaniu towarzyszy uśmiech. Nigdy nie było inaczej. Kasia ściska na powitanie każdą przybyłą wolontariuszkę automatycznie ustalając formę kontaktu. Nie jest istotne czy widzi ją po raz kolejny czy dopiero poznaje. Jest wdzięczna, że poświęcamy czas, że zawsze jesteśmy świetnie przygotowane, że zajęcia nie przypominają nudnej prelekcji, że z odpowiedzialnością traktujemy każdą społeczność tworzącą daną klasę.

Jak przypuszczałam, małe, słodkie kulki wzbudziły szalony entuzjazm. Nic tak nie rozczula jak bezbronność, bezradność, bezgraniczna zależność od człowieka. Ela przybyła odpowiednio przygotowana, z torbą wyposażoną adekwatnie do pełnionej roli zastępczej matki: mleko, butelka, termos, termofor, mokre chusteczki.

Maluchy nieświadome roli, były fantastyczną, żywą dokumentacją mojej opowieści. Pokaz karmienia, czynności związane z higieną, delikatność, z jaką wolontariuszka dotykała te okruszki, bardziej przemówiły do wyobraźni niż najlepszy pokaz slajdów.

Uśmiechnięte i zadowolone wracałyśmy do domu. Kocie dzieci spały smacznie w ciepłym koszyku.

Kłopot, Problem i Komplikacja niebawem zostaną przygotowane do adopcji. W czasie najgorszym, bo w sezonie zwanym roboczo „czas śmietnikowych miotów” staramy się ocalić, te dla których łaskawe jest Przeznaczenie i mimo dramatycznego wydarzenia jednak dalej ich życie toczy się pod uważnym okiem drżącej o ich życie wolontariuszki.

Siłą Fundacji nie jest reklama, promocja czy budowanie bazy darczyńców. Siłą jest autentyczność działania, spójność deklaracji z ich wykonaniem.

Z Kasią i jej przeuroczą szkołą, tradycyjnie spotkamy się za rok, kiedy naukę podejmie kolejny rocznik pierwszoklasistów.