Fundacja a reszta niby kociego świata

Historia kota jest przykładem sposobu pracy Fundacji. Będzie anonimowa.
Ze względu na osoby trzecie, ale i wypracowany styl.  Nie chcę powielać złych wzorów ani też nikogo oceniać. Nie będziemy piętnować, wzbudzać sensacji a już tym bardziej pisać, że każde 5 zł to datek, który uratuje tego kota.

Kot ma teraz 7 miesięcy.
Trafił do nas 13 września 2017 roku.
Pod opieką Kociej Mamy od 5 tygodnia swego życia. Lekko musiałam zmodyfikować diagnozę lekarską, by uratować mu życie.

Do wyboru miałam: zostawić go w Fundacji lub oddać do miejsca, w którym straciło życie jego rodzeństwo.
Nie miał szans na leczenie kociego kataru, kalcywirozy.
Nie było nadziei, że opiekun zapłaci za konieczną operację oka czy też za zabieg kastracji.
Dlatego podjęłam jedyną słuszną decyzję.

Z tego miejsca zabierałam już koty.
Wszystkie w stanie podobnym, jeśli udało im się przetrwać magiczny wiek 9 tygodni, kiedy to małe smarki są czujne i w porę umykają spod twardych buciorów lub potrafią walczyć ze zbyt mocnym uciskiem mało delikatnych rąk.

Wszystkie udało się wyleczyć, każdemu wolontariuszka znalazła dom.
Na adopcję czeka już tylko On.
Nie chciałam przekazywać do domu stałego kota bez zaopatrzenia jego zdrowia w 100%.
Zbyt trudna to była interwencja, zbyt dużo kosztowała mnie emocji.

Ogólnie środowisko trudne. Mało społeczne, mało aktywne, roszczeniowe w relacji z Fundacją, jakby nie znało elementarnych słów, normujących właściwą poprawną komunikację: „proszę”, „dziękuję”… Tacy potrafią zniechęcić i skutecznie podciąć skrzydła, pomóc wypalić się zaangażowaniu, empatii, chęci działania.

Nie dla hymnów pochwalnych założyłam Fundację, nie dla splendoru, nie dla poklasku.
Nie oczekuję wdzięczności, liczę tylko na odrobinę ludzkiej przyzwoitości i szacunek dla społecznej pracy wolontariuszek.

Ratujemy koty, bo taką mamy potrzebę, bez względu na fakt czy dostaniemy lajka w internecie albo pochlebną opinię. Nie będę kłamała, bo kogoś boli prawda.

Cieszę się, że to kocię dostało od losu szansę. Ale znam koszty tej interwencji, nie tylko finansowe. Znam cenę jaką zapłaciła wolontariuszka zanim go do nowego życia przygotowała.
Te koszty są niewymierne.
Są fakty i zdarzenia, które celowo pomijamy.
Nie prowadzimy statystyk godzin spędzonych w drodze do lecznic, w kolejce oczekując na wizytę, siedząc z kotem na kroplówce. Nie liczymy zarwanych na czuwaniu nocy, ani dni, które wypełnione były strachem o kruche, kocie życie.

Leczenie Odysia można wesprzeć tu.