Kalendarze fundacyjne

Nic mnie bardziej nie irytuje niż brak profesjonalizmu, odpowiedzialności i rzetelności. Nie twierdzę, że świat ma się składać z pracoholików mego pokroju, ale szczególne zasady powinny obowiązywać w pracy społecznej, a w przypadku Fundacji wymiaru Kociej Mamy, nie godzę się na żadne erzace czy substytuty kompetencji.

Od każdego, kto deklaruje chęć działania, oczekuję pracy efektywnej, typowej do marki preferowanej w Kociej Mamie. Nie satysfakcjonuje mnie spychotechnika na żadnym szczeblu pracy bez względu na rolę, jaką pełni dana osoba w Fundacji czy jest związana umową wolontariacką czy działa jako wolny strzelec wspierający nas z sympatii.

Kalendarze FKM drukowane są od pierwszego roku naszej pracy. Przez lata ich rola bardzo ewoluowała i ze zwykłej cegiełki charytatywnej mającej za cel zasilić budżet stały się naszymi ambasadorami, wizytówkami przypominającymi o celach i misji, które nam przyświecają.
Wysyłamy je darczyńcom, sponsorom, ludziom zasłużonym dla Fundacji, otrzymują je dzieci jako pamiątkę przeprowadzonej edukacji.

Od lat kalendarze tworzą te same dziewczyny, Emila, Magda i Iza.
Graficzki konsultują projekty z szefową.
Stała, sprawdzona ekipa.
Dopięte projekty drukuje ta sama od lat firma, nie lubię zmian, jeśli nie wymuszają ich okoliczności.
To bardzo upraszcza nasze i tak już zwariowane życie.

Do kalendarzy potrzebne są dobre, artystyczne zdjęcia. Żeby takowe przygotować trzeba zgrać kilka dość istotnych czynników: mieć ładne modele – najlepiej rzecz jasna jak obliguje nazwa Fundacji – kocie, piękne plenery, dużo wolnego czasu, bo perełki nie robią się od ręki, dobry specjalistyczny sprzęt i oko do fajnych ujęć czyli fotograficzny talent.

Drogi pozyskania fotografii były dotąd dwie: otrzymywałam w prezencie, przecudne zdjęcia od pewnego życzliwego nam pana albo przekazywali je sympatycy i przyjaciele w ramach ogłaszanego na portalu społecznościowym konkursie.

W kwietniu rozpoczęłam pierwsze kalendarzowe działanie, zanim wybuchła kolorami wiosna, zanim rozkwitły cudne plenery.
– Emilka, napisałam do XXXX poprosiłam o zdjęcia kotów. Ma dużo czasu do października, wiosna, lato , fajne nietypowe okoliczne plenery, do tego te jego fotogeniczne koty.
Jest szansa na niebanalne zdjęcia.

Tknięta jakimś dziwnym przeczuciem dodatkowo rozpisałam konkurs na fesie, prosiłam adoptujących o przysyłanie zdjęć pupili, wiedziałam, że kilkoro para się na dość dobrym poziomie fotografią, może akurat złapią jakieś fajne pozy.

Czekałam do czerwca.
Cisza na fundacyjnej poczcie, apel przeszedł kompletnie bez echa.
Zapytałam: Masz już jakieś zdjęcia dla mnie? Za moment wybywam na wakacje, chcę Emilce zostawić jakiś materiałów, niech już myśli nad ogólną koncepcją.
W odpowiedzi usłyszałam: Zdjęcia czekają, możesz kogoś podsyłać.
Byłam ich bardzo ciekawa,
Odbiór zorganizowałam natychmiast, obejrzałam, wzięłam dwa oddechy, przesłałam do graficzki.

Po kilku dniach wróciłam do tematu.
– Obejrzałaś?
– Iza, my te zdjęcia znamy, już na nich pracowałyśmy!!!
Była połowa roku a my w punkcie wyjścia!

Nie umiem poddawać się przy pierwszej przeszkodzie, nie umiem bezradnie bez walki przyjąć przegranej, kiedy wiem, że jest sens by próbować. Bywa, że przyjmuję zrządzenia losu, ale tylko wtedy kiedy mam świadomość, że cel nie jest warty moich zabiegów, że wysiłek się nie opłaca, bo nie idzie za nim dobra korzyść.
Tym razem było inaczej.
Słowa Emilki, że coś tam wybierze, nie były dla mnie żadnym rozwiązaniem.
Chciałam jak zwykle wysyłać piękny niepowtarzalny kalendarz, a nie powielać ten z lat poprzednich, ucięłam wszelkie próby nakłonienia mnie do pracy na starych zdjęciach.

Pojechałam na urlop.
Emila czekała, jaką podejmę decyzję.

Nie ma dla mnie lepszej opcji do koncepcyjnej pracy, jak odrobina odpoczynku, dobrej nudy, dystansu do codzienności. Siedząc gdzieś tam na Morawach podziwiając piękny pałac, patrząc na mini stadninę, uśmiechnęłam się do siebie. Szybko wysłałam wiadomość: Inga, muszę sprawdzić temat.
I się potoczyło.

Szybka wymiana zdań:
– Hello, kiedy mogę zadzwonić?
– Daj mi 5 minut, kończę obiad, mam ten sam numer telefonu!
Nic się nie zmieniło między nami!

Znam ją przez mamę, ratowałyśmy razem bezdomne koty, kiedy wyprowadziła się z Łodzi kontakt odrobinę się urwał, to naturalne, ale zrozumienie i sympatia została jak widać tam gdzie być powinna, nadal nas łączy.

W kilku zdaniach nakreśliłam plan.
– Inga, potrzebuję nietypowej miejscówki do sesji kalendarzowej, tytuł „Słowianki”, w roli modelek moje piękne dziewczyny, ubrane w stroje ludowe, wianki na głowach, wiejskie plenery, masz konie, psy, kozy nawet kota… Obiecuję nie zaburzać życia, co Ty na to? Zaprosisz nas do swojej Stajni Podkowa?
– Iza, a jakie mam wyjście skoro Ty masz już gotowy plan? Kobieto, lata mijają a Ty się za grosz nie zmieniasz! Cały czas głowa pełna marzeń. Oczywiście, że zapraszam dawno Cię nie widziałam, nawet wiesz brakowało mi Twego zapału, siły i dobrego optymizmu.
– Dziękuję! Kochana jesteś!!!

Teraz poszło szybko, rozdałam zadania. Renia sporządziła listę modelek, Monika zajęła się przygotowywaniem biesiady, Emilka szykowała aparat, a Aneta kosmetyki, ja nadzorowałam.

Efekt przeszedł nasze oczekiwania i za moment puścimy do druku pierwszy w historii Kociej Mamy kalendarz, w którym modelkami są moje przepiękne dziewczyny!