Krok po kroku z Fundacją przy boku do pozytywnego finału

Od zawsze powtarzam, że wystarczy słuchać poleceń, a każdą interwencję jesteśmy w stanie zakończyć sukcesem.

Ruda Pabianicka, przepiękna okolica. Stare, zabytkowe wille  i nowe domki w szeregowej zabudowie. Koty mają znakomite warunki dla swej wolności. Rozległe tereny do buszowania, opiekunów i karmicieli. Temat kotów z Rudy powraca co czas jakiś. Wiadomo, wiele osób zna Fundację, wspiera ją i przede wszystkim ufa jej doświadczeniu.

Nie wrzucam wszystkich do jednego worka. Karmiciele są różni. Generalnie nadwrażliwi w swej empatii. Kochają koty ale z reguły niezbyt dobrze potrafią odczytać ich przekazy.

W ubiegłym roku otrzymałyśmy zgłoszenie. Jak zwykle prośba była dla nas kompletnie nie do wykonania. Oczekiwano od nas biegania po rudzkich chaszczach za kotami, by je odłowić i zabezpieczyć przed dalszym rozmnażaniem.

Ugadywała się Ania dość długo. Tłumaczyła, że to dziecinnie łatwe postawić w czasie karmienia klatkę łapkę. Ale niestety, jak grochem o ścianę.

Minął rok. Kotka i jej córka jak zresztą bywa dzięki Matce Naturze, zgodnie z wiosennym cyklem obie zaszły w ciążę i powiły gdzieś małe. Pani opiekunka wtedy dopiero zrozumiała, że jej stado za moment będzie trudne do utrzymania. Nikt z nas w ramach wolontariatu nie będzie czatował pod domem pani, ale też nie chciałam zostawić jej z problemem.

Jak zwykle pomogła mi intuicja. Poprosiłam o pomoc naszą ambasadorkę – Justynkę. Otrzymała zadanie wspierania pani emocjonalnie i nadzorowanie akcji.

I proszę, wybór okazał się znakomity! Justynka w roli koordynatorki łapania świetnie się odnalazła. Pomaga transportowo, dodaje otuchy czyli robi to wszystko, na co Fundacja nie ma czasu.

Efekt wspólnej pracy jest bardzo dobry. Jedna kotka z dziećmi została odłowiona. Akcja się toczy dynamicznie. Fundacja wspiera logistycznie umawiając wizyty w lecznicach. Przejmuje kociaki pod swe skrzydła. I tak wspólnymi siłami robimy porządek.