Miał szczęście, bo wszedł do właściwej klatki łapki

Sytuacja typowa, wręcz tradycyjna. Kiedy zaczynam w sezonie liczyć koty, kiedy wydaję zakaz przyjmowania następnych, dziewczyny stosują bardzo prosty chwyt: nie proszą, nie zabiegają, nie namawiają, ale cichutko, jakby odrobinę nieśmiało publikują post.
Znają mnie, wiedzą, że jak zobaczę, nie uda mi się z pamięci wyrzucić, że kociak bądź stado będzie się tłukło po mojej głowie, dopóki gdzieś nie upchnę.

Reguła jest jasna. Priorytet mają kalekie i chore, maluchy bez matek, długowłose, rasowe i nietypowe, ponieważ one najgorzej znoszą bezdomność. Kalekie i chore, bo przede wszystkim dla takich działa Kocia Mama. Nieporadne i niesamodzielne, bo narażone na tysiące przykrych zdarzeń, przed którymi nie uchroni ich matka. Nietypowe, bo ludzie w swej małości mają różne dziwne pomysły. Traktują jak maszynki do robienia pieniędzy, kompletnie nie rozumiejąc, że kolejne mioty niekoniecznie będą tak bajecznie umaszczone, jak dachowa matka czy tata. Rasowe, bo z reguły wymagają bardziej świadomej opieki. Długowłose właśnie ze względu na konieczność pielęgnacji futra.

– Takie cudo weszło mojemu karmicielowi do klatki-łapki. – pojawił się wpis pod zdjęciem srebrzystego-białego persa.

– Przepatrz społecznościowe grupy, schronisko czy aby ktoś go nie szuka. Damy go do Perełki.
To jedna z tych lecznic, z którymi Kocia Mama pracuje od samego początku.

Różne bywają sytuacje w życiu, dlatego powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy.
Zbierałam te swoje za i przeciw.
– Nikt Go nie szuka. Charakter fantastyczny, barankuje, mruczy, darzy bezgranicznym zaufaniem każdego człowieka.
Zdaniem prowadzącej lekarki raczej młodzian, wiek określa maksymalnie na półtora roku, niekastrowany, pięknie umaszczony czyli typowy reproduktor.

Wniosek pierwszy: albo uciekł albo jest chory, więc ktoś się Go pozbył. Brak ogłoszeń o zaginięciu eliminuje typowy koci gigant, nie ma szumu w internecie, nikt nie rozpacza, bo ulubieniec poszedł na spontaniczny spacer. Koty, szczególnie te mające komfort ogrodowy, czasem mają taki imperatyw, by sprawdzić co jest po drugiej stronie furtki.

Chyba nikt nie był przygotowany na wyniki pierwszego diagnostycznego badania… Kocur na obu tylnych łapkach ma ogromne rany, a w nich zalęgło się ponad 400 larw, które w panującym upale złożyły muchy. Nie wiemy jak doszło do obrażeń, nie wiemy jak długo kociak z nimi chodził. Ta sytuacja eliminuje oddanie kota.

Tłukę od lat to samo, ale nie dla wszystkich to oczywiste: nie masz czasu, serca, wyczucia do opieki nad zwierzakiem – nie adoptuj! Tym bardziej nie rozumiem tych, którzy zaniedbują koty, za które płacą duże pieniądze, kupując je niby w dobrych hodowlach.

Po dokładnym obejrzeniu Łormisia – takie nadała Mu imię Małgorzata, oczyszczeniu obu ran z zalegających w nich owadów, trafił do szpitala. Na razie zbyt wycieńczony, by zdecydować się na kastrację. Żerujące na nim pchły i larwy z pewnością osłabiły młody organizm. Po tygodniu hospitalizacji zrobimy właściwe badania, szczególnie morfologię i biochemię.
Potem rzecz jasna nastąpi kastracja.

Będziemy szukać domu, ale za czas jakiś i to po bardzo szczegółowej weryfikacji.
Koty z odzysku są pod ochronnym parasolem. Już kiedyś źle trafiły, a Fundacja jest od tego, by zadbać o ich dalszy los i rozsądnie weryfikować potencjalnych chętnych na adopcję.