Sesja nagrodowo-kalendarzowa

Pierwszą Sesję zorganizowałam kilka lat temu. Nie wiem kogo bardziej zaskoczyła, wolontariuszki czy ludzi obserwujących moje poczynania w roli szefowej Kociej Mamy.
Sesje są formą podziękowania za pracę w wolontariacie.
Nie laurka, nie uścisk dłoni, nie zaproszenie do knajpy na biesiadę, tylko płyta zawierająca cudną pamiątkę na całe życie. Zapisane zdjęcia dokumentują nie tylko piękne kadry i ujęcia, niebanalne stylizacje i pomysły scenografki, przypominają o świetnej zabawie, o dniu spędzonym razem, o innej, o wiele ciekawszej formie integracji niż te tradycyjnie preferowane przez różne organizacje.
Za lat kilka, kiedy teraz te młode głowy, pokryją się delikatną nitką siwizny, kiedy wnuki buszując w babcinej szufladzie z zaciekawieniem podniosą łapkę i zapytają: „A co to?” wtedy wrócą te innego rodzaju wspomnienia, o pracy w wolontariacie, o kotach uratowanych, o łapankach na tuńczyka czy małego kociaka, o galach urodzinowych, o kotach emisariuszach dobrych działań i o pewnej pani, która z miłości do kotów stworzyła Fundację, którą nazwała Kocia Mama.

Sesje odbywają się w zasadzie regularnie,
Corocznie powtarza się ten sam rytuał: „Renia, szykuj proszę listę, mam miejscówkę, termin, pomysł na scenografię, będziemy się bawić!”

Wyjątkiem był rok poprzedni.
Życie postanowiło pogrozić mi palem ostrzegawczo, przypomnieć, że nie jestem niezniszczalna, że Pituś, kocia twarz Fundacji, synonim dobrych działań, sam nie udźwignie ciężaru, jaki spoczywa na Fundacji, że niezbędna jest osoba, która twardo stąpając po ziemi będzie strzegła naszych najpiękniejszych idei.

Zrozumiałam lekcję nie tylko ja.
Wolontariuszki odetchnęły z ulgą widząc delikatną zmianę w moim fundacyjnym pracowaniu.

W tym roku, korzystając z zaproszenia Ingi, postanowiłam pójść za ciosem i przy okazji Sesji kalendarzowej zorganizować i tę nagrodową.

Narada była krótka: temat Słowianki, piękna okolica, dziewczyny w stosownych stylizacjach. Miałam w pamięci klimatyczne zdjęcia publikowane co rusz przez Małgorzatę, fotografkę.

Wszystko szło łatwo, gładko i sprawnie przy organizacji tej Sesji.
Złożyły się ładnie terminy i modelkowe składy.
Charakter rodzinny Sesji i w sumie pomysł na kalendarze zawdzięczamy Magdzie, która z delikatnym smutkiem zapytała:
– A co ja zrobię z Olkiem? On taki synek Mamy… Jetem non stop przy nim uwiązana!
– A jak ma być ? Skoro malec ma kilka miesięcy, wiadomo, że Mama teraz to najważniejsza osoba w Jego życiu, długo tak jeszcze będzie – zapewniłam Ją – Sama mam synka i wiem co oznacza ta więź matczyna, w sumie chyba nigdy się nie przecina ta pępowina! Poproś Pawła, niech z nami pojedzie, zajmie się dzieckiem – w głowie już motał się pomysł.
– Małgorzata, czy masz męską stylizację do Słowianek? – podrzuciłam pomysł fotografce

Tuż przed pierwszym spotkaniem zaczęłyśmy pisać porządkowe wytyczne.
– Dziewczyny, modelki koniecznie zabierają pociechy, partnerzy mile widziani. – zaordynowałam.
– Przeglądamy domy szukamy klimatycznych stosownych w tej Sesji rekwizytów, dla dzieci białe stroje, pasujące spodnie. – dopowiadała Emilia.
Monia i Asia dyrygowały biesiadą, ja dodatkowo transportem, żeby zamiast Sesji nie organizować ekipy szukającej w przypadku pomylenia trasy. U nas w Kociej wszystko może się zdarzyć!

I się zaczęło!
Wdzięczna jestem Indze za gościnność i ogromne zrozumienie, z jakim przyjęła tę kilkudniową inwazję modelek Kociej Mamy.
Pogodę miałyśmy fantastyczną, lato żegnało nas upałem, burzą, deszczem i wiatrem, kolory nieba, chmury, cienie, pięknie komponowały się na zdjęciach.

Każdy dzień miał inny klimat, jakby na życzenie, by fotografie nie były nudne. Świetnym akcentem i chyba najpiękniejszym, obok łowickich strojów, były przecudne wianki, które plotła do indywidualnych potrzeb zaproszona po raz pierwszy do udziału w naszej zabawie kwiaciarka Ewa. Wianki wyglądały cudnie, niesamowicie podkreślały barwne stroje, ale dodatkowo były świetnym, naturalnym elementem dekoracji i scenografii, dzięki nim każde zdjęcie automatycznie było ciekawe i przepiękne.

Tym razem zadowolona była i sama Małgorzata. Zna moje wolontariuszki, bowiem pracujemy razem od lat, po raz pierwszy jednak miała przyjemność fotografować całe rodziny.
Sytuacja zadziała się naturalnie, przecież fakt, że wolontariuszką jest żona i matka automatycznie sprawia, że wolontariat rozkłada się na całą rodzinę, jest to naturalne i wynika z prozy życia, formy i trybu realizacji zadań. Same, bez pomocy i wsparcia naszych rodzin, nie byłyśmy w stanie tyle dobrego zdziałać. O fenomenie Kociej Mamy rozprawiają już wszyscy, szczególnie ci, którzy prowadzą swoje organizacje. Sen im z powiek spędza pytanie: „Dlaczego jej się to udaje a mnie nie?”
Powiem: „A może dlatego, że jestem autentyczna w tym co robię? Nie udaję, nie mataczę, nie modeluję pod siebie rzeczywistości. Jak mnie coś drażni, boli lub denerwuję, to o tym mówię. Po za tym prosperita Kociej Mamy nie wzięła się z kosmosu, jej podstawą jest przede wszystkim moja wytrwałość, odpowiedzialność i solidna praca.”

Przetrwałyśmy ten sesyjny maraton. Aneta poradziła sobie rewelacyjnie w tych trudnych warunkach robiąc makijaże, my z Emilką czułyśmy się jak po katorżniczej pracy, zmęczone, zakurzone, wiadomo jak to po plenerze w stadninie.

Minęło kilka dni.
Dziewczyny publikowały zdjęcia, delektowały się fajną Sesją.
– Jest trudność – oznajmiła Emila – właśnie przeglądam zdjęcia, nie wiem jak wybrnę z tym kalendarzem…
– Nie rozumiem? Przecież latałaś nieustannie z aparatem, masz mało materiału?
– Nie!!! Wręcz przeciwnie! Mam tyle super fotek, że będzie ogromnie trudno wybrać te 12 najpiękniejszych, mam materiału na kilka kalendarzy i na kilka lat!
– Tobie zawsze źle! Dopiero kręciłaś nosem na foty, które dostałyśmy w prezencie, dlatego zdecydowałam się na Sesję, ale skoro marudzisz zawsze możesz wrócić do tamtych propozycji! – ucięłam temat. – Możemy użyć zdjęć naszych rodzin i zbiorówek, wtedy szybko ogarniesz temat. – ulitowałam się wiedząc, że dziewczyna ma rację, to jedna z najbardziej udanych Sesji.
– Będą gadać, masz świadomość?
– Ależ oczywiście! Ale nie obchodzi mnie to! Już nie!

I moje szefowanie przez lata się zmieniło. Okrzepłam w roli szefowej, przestałam tak mocno brać do serca co plotą złe języki, bo czynią to z najgorszej ludzkiej cechy – zazdrości i zawiści, jak bowiem we mnie szukać winy, że tyle fajnych dziewcząt pracuje w Fundacji, przecież nie trzymam tu nikogo na siłę, i jeszcze ten mój charakter pedantki-pracoholiczki. Mnie winą za sumienną i rytmiczną pracę na każdym polu, na którym tylko pojawi się Kocia Mama!
Dobieram zespół, nadzoruje, a że mam to szczęście, że kumulacja tych najlepszych jest aż tak wielka, nie będę się z tego faktu tłumaczyć!