Sezamkowo, czyli debiut Kasi

Jak po grudzie – pomyślałam patrząc na puste półki. Jeszcze moment, a będę zmuszona zakupić karmę.  Baza opiekunów i karmicieli sama się  zbudowała, troszkę w wyniku aktywności Ani wypożyczającej sprzęt, odrobinę i ja się dołożyłam nawiązując znajomości podczas interwencji.

Wracają do nas kiedy są w kłopocie, a to, że marznie na balkonie kot i konieczna jest ocieplana buda, a to, że mają dylemat kupić karmę czy zrealizować receptę.

Staram się im pomóc, rzadko odsyłam z kwitkiem, ale od lat podkreślam: Kocia Mama nie ma monopolu na wyłączność pomagania, leczenia i dokarmiania.

Mnie też trzeba wesprzeć.
Mam rękę do ludzi i kotów. Umiem zbudować pozytywne relacje, tak dobrać skład ekip by fajnie się pracowało. Nie boję się trudnych interwencji, skomplikowanych operacji, umiem znaleźć dom niemal dla każdego kota, ale nie uda mi się to zadanie samej, muszę mieć pomoc.

W przypadku adopcji podporą są domy tymczasowe, w kwestii pomocy karmicielom ogromną rolę odgrywają zbiórki karmy w placówkach, które zapraszają nas na kocią edukację.

Kiepsko zakończył się sezon letni, ostatnie spotkanie odbyło się jakoś w maju, potem z uwagi na wakacje była cisza, a sezon jesienny nie przyniósł natłoku. Domy tymczasowe pękają, w każdym kącie czekają na adopcję koty. Wiadomo, muszę kupować weterynaryjne karmy , ale nie mam takich przychodów, by dopomagać karmicielom.

Ludzie szybko się uczą drogi pomocowej, trudno im pojąć albo specjalnie nie chcą przyswoić informacji o fakcie, że Kocia Mama nie jest finansowana z budżetu miasta.

Wiem, że wielu zachodzi w głowę, jak ja to robię, że mam w Łodzi najwięcej kotów pod opieką, z łatwością wchodzę w piekielnie trudne interwencje i operuję koty zanim wybłagam wsparcie.
Prawda jest banalna, jestem szalenie pracowita, znam każdą fundacyjną aktywność, no z małym może wyjątkiem – nie klepię tekstów na internetową stronę, bo na bank wysłałabym w kosmos kilka artykułów, z troski o nasz pisany dorobek, ani Ania, ani Iza nie wpadną na pomysł by mnie o tę pomoc poprosić. W każdym innym zadaniu jestem gotowa dopomóc.

Ten rok jest dobry, inny od pozostałych. Wreszcie uporządkowały się te płaszczyzny, które dotąd kulały, transport, bazarki, działania na polu menadżerskim.

Przedszkole Sezamkowo. Nowa placówka, kolejna niewiadoma.
Renata była lekko poddenerwowana, miała świadomość pustych półek, a z uwagi na małe zgrzyty w komunikacji odnośnie logistyki, zastanawiała się z jakim zaangażowaniem społeczność podeszła do tematu zbiórki karmy.

Skład edukatorski mocny, Renata, ja, Olga, Iza, Dorota, debiutowała Kasia, więc działała ze mną.
Uczę kolejną wolontariuszkę, ale według moich zasad, dobra edukacja nie polega na gadaniu przez kolejne spotkania tego samego, ma inspirować do myślenia nie tylko dzieci, ma także pedagogom otwierać oczy na ogrom pracy, jaki wykonuje rzetelnie od lat nasza Fundacja.

Każdy zwierzolub mądry doceni wytrwałość, konsekwencję, rzetelność, wszechstronność.
Zaczynamy od tematu wiadomego, ale przy okazji wtrąca się o karmieniu ptaszków zimą, przemyca o pomocy koleżeńskiej, opiece nad słabszymi, o byciu dobrym człowiekiem.
Przesłaniem edukacji jest oczywiście rozpalanie miłości do kotów, uczenie szacunku do zwierząt, ale i rozwój światopoglądu, zachęcanie do zdobywania różnorodnej wiedzy.

Nie jesteśmy wyniosłe, zadufane, roszczeniowe. Nie wchodzimy na spotkanie z zadartą butnie głową świadome z faktu, że tworzymy najlepszą Fundację. Odpowiedzialnie pełnimy zadanie mając świadomość jego wagi.

Wiele dzieci nie ma kontaktu ze zwierzakami, nie zna ich obyczajów ani potrzeb, a w wielu domach pokutuje lęk szczególnie przed kotem.

Zdaję sobie sprawę, jaką rolę w pracy Fundacji odgrywają zajęcia edukacyjne, promocja firmy, nauka dzieci, ale co jest dość istotne zasilenie karmowego spichlerzyka.

To spotkanie było poprawne, dzieci nie były bardziej rozbrykane niż zazwyczaj, karma zgromadzona w ilości dość przyzwoitej, lekko się zdziwiłam oświadczeniem: „Jak jeszcze dozbieramy, podzielimy i trochę Wam, w sensie Kociej Mamie, a trochę innej organizacji przekażemy.”
– To jeszcze oprócz nas Was ktoś odwiedza ze zwierzakami? – spontanicznie mi się wyrwało.
– Nie.
Zrobiłam wielkie oczy, zrozumiano nietakt, mnie manna nie leci z nieba, my na wszystko musimy dobrze się natyrać.

Powiem tak: było miło, poprawnie, bez większych zgrzytów, chociaż dziewczyny delikatnie się usztywniły powitaniem pani dyrektor placówki, która widząc nas zgodnie z ustaleniami o godzinie 9 rano rzekła:
– Ale się te moje panie popisały, przecież o tej porze dzieci zaczynają śniadanie!

Cóż może w planie była przewidziana kawa na powitanie?

Wracając do Kasi, ma potencjał, szybko odrobiła lekcję.
Wzięłam na pierwszy ogień połączone dwie grupy, na kolejnej godzinie, po powitaniu, poprosiłam o zastępstwo, tym razem pełniłam rolę pomocniczą, ale byłam obecna tak w formie ochrony, dodania otuchy, wentyla bezpieczeństwa.
Bardzo szybko Kasia chwyciła wiatr w żagle, prowadziła spotkanie bez zająknięcia, świetnie zdała egzamin, myślę, że mamy z Renia fajne wsparcie czyli kolejną „gadającą”.