Sobotnie manewry

Interwencja jakich niby wiele. Zaczęło się banalnie od wypożyczenia klatki bytowej dla kotki szykowanej do zabiegu sterylizacji. Pani posiadająca działkę letniskową nieopodal Łodzi pewnego dnia spostrzegła nową lokatorkę. Kotka kompletnie oswojona, jednak strasznie zaniedbana postanowiła na niej zamieszkać, jakby wiedziała z góry, że nikt jej nie przegoni, a co więcej – zatroszczy się. I tak psiara została uraczona opieką nad bezdomną kotką.

Standardowo zapakowała do kontenera i zawiozła na przegląd do kociego doktora. Świerzb, robaki no i oczywiście początkowa faza ciąży.
W celu zapewnienia spokojnego schronienia czyli zdobycia kennela, trafiła na szczęście do mnie.
Nic nie zapowiadało, że pewnej soboty, zamiast relaksu i odpoczynku, pewna kocia rodzina zafunduje nam obu emocje z górnej półki.
Tak już jest, kiedy widzisz jedno nieszczęście i strasz się zapewnić mu opiekę, inne bidy wyczuwają dobre fluidy i momentalnie stają na Twej drodze.
Tym razem zadziało się dokładnie tak samo.

Kiedy już jedna kotka, która pojawiła się nagle została zabezpieczona, pani odkryła na sąsiedniej działce kolejną, ale z kilkoma małymi. Kierowana sercem poszła rzecz jasna postawić miskę z karmą i co jest naturalne, zadzwoniła do mnie z zapytaniem co dalej ma robić?
Tuszyn i okolica to od lat teren, z którego non stop zabezpieczam koty.
Zwyczajowo dla mnie poprosiłam o postawienie jakieś budy dla rodziny, żeby małe były bezpieczne no i co jest oczywiste o zdjęcia w celu ustalenia przybliżonego wieku.
Małych Pani naliczyła 5! Bagatela!

W sobotę rano, zamiast zdjęć otrzymałam dramatyczny telefon, dwa małe leżą nieżywe w krzakach, trzy są obok matki, ale mają dziwnie sklejone oczy, mieszczą mi się na dłoni….
Proszę łapać! Sklejone oczy ewidentnie zwiastują koci katar!
Z trzema małymi, w drodze do lecznicy, Pani zawitała do mnie po klatkę łapkę.
Nie pomyliłam się. To był ostatni dzwonek by małe ocalić, oczy były w fatalnym stanie, moment dłużej bez leków i istnieje obawa, że je stracą. Jednak by wszystko powiodło się po mojej myśli, do tego chorego pakietu trzeba dokooptować matkę, byśmy nie musiały karmić.
Słabe kociaki pod opieka matki zawsze mają większą szansę!
I tak po zostawieniu małych w Vetmedzie, Pani pomknęła z powrotem na działkę i zasadziła się na kotkę Matkę!
Wczesnym popołudniem zadzwoniła prawie płacząc z radości: Mam, złapałam, pędzę dołożyć Ją do dzieci!
I tak od 9 rano do 17 obie wisiałyśmy na telefonie. Gorąca linia między nami, ale również z lecznicą, bo życie małych faktycznie wisiało na włosku.
Matka przyjęła dzieci bez problemu, jednak jedno najsłabsze niestety poleciało do tamtej dwójki za Tęczowy Most.

Dwa bąble rosną, niebawem będą szykowane do adopcji. Matka jest szalenie miła, cudnie umaszczona, więc i Jej będziemy szukać fajnego domu.

Sobotnie manewry, których celem było zabezpieczenie kociej rodziny zakończyły się sukcesem. Jest rzecz jasna maleńki żal, że nie wszystkie maluchy udało się ocalić, ale ile mogłyśmy uczynić, tyle zostało zrobione. Cudowna była aktywność i determinacja Pani, jednak jestem pod ogromnym wrażeniem zaangażowania Jej męża, który dzielnie towarzyszył w akcji, dodawał otuchy, uspokajał, tonował emocje i rozwiewał smutek. Ta jego akceptacja przekuwała się na siłę Pani do walki. Oby więcej na mej drodze poproszę takich istot, które widzą i nie potrafią odwrócić głowy!