Niestety, każdego roku o tej porze, czy nam się to podoba, czy nie, zaczyna panować sezon na małe kocięta. Trafiają one do nas generalnie dwiema drogami, albo już ktoś korzystał z naszych usług i kiedy staje przed problemem, ponownie podejmuje kontakt lub dostaje wskazanie z kliniki, do której udaje się z zapytaniem, jak postąpić w sytuacji, kiedy nagle zostaje się opiekunem bezdomnego miotu.
Ostatnia droga, najczęściej stosowana to telefon do Straży Miejskiej oddziału Animal Patrol. Przy okazji muszę wyjaśnić, że ideą powołania takiej jednostki było stworzenie komórki, która podejmuje interwencje związane ze zwierzętami. Coraz częściej na obrzeżach miast bytują dziki, jelenie, sarny, lisy. Jest to dla nich środowisko obce, eksplorują je w poszukiwaniu pożywienia, stwarzając realne zagrożenie dla mieszkańców. Zadaniem AP jest również zabezpieczanie zwierząt powypadkowych, sprawdzanie dobrostanu zwierząt właścicielskich oraz podejmowanie zgłaszanych interwencji. Dotyczą one zwierząt porzuconych i generalnie zabezpieczanie ich polega na transporcie do miejskiego schroniska. Praktykowany jest także kontakt z fundacjami, zajmującymi się działaniem na rzecz zwierząt. I tak, o ile chore jeże czy ranne ptaki przejmuje ośrodek dla zwierząt dzikich, o tyle fretki, króliki czy świnki przekazuje się do stosownej fundacji. Ustawa normująca pracę służb nie wskazuje placówki, do której należy przekazać zwierzę z interwencji, jeśli nie jest to osobnik gospodarski, pies lub kot. W przypadku psów i kotów powypadkowych wyznaczona jest klinika całodobowa, która ocenia stan zdrowia delikwenta i podejmuje decyzję, czy zabezpiecza
lekowo i rano przekazać na dalsze leczenie do schroniska czy, z uwagi na obrażenia, dokonać eutanazji.
Problemem są zawsze małe kocięta odebrane kotce matce. W przypadku, kiedy mają powyżej szóstego tygodnia, nawet jeśli są chore, przewożone są do schroniska na leczenie, ale jeśli mają status ślepego miotu, czyli mają otwarte oczy, ale nie jedzą samodzielnie, niestety poddawane są eutanazji, ponieważ nie ma etatu dla osoby, która 24 godziny na dobę będzie sprawować na nimi opiekę. Takie rozwiązanie jest zawarte w ustawie o ochronie zwierząt i generalnie fundacje korzystają z niego, uważając za prawidłowe w walce z nadmierną populacją.
Ponieważ Fundacja Kocia Mama jest firmą prywatną, ma oczywiście obowiązki sprawozdawcze, wynikające z wpisu do KRS oraz ustawy normującej prace fundacji i stowarzyszeń, jednak na kwestie etyczne i moralne, dotyczące sposobu pracy, nikt nie ma wpływu, jesteśmy w tym temacie niezależne, niezawisłe i działamy zgodnie z naszą wolą, przekonaniem i empatią.
Jedną niezmienną, najważniejszą zasadą, jest walka o każde życie. O ile dopuszczam sterylizacje aborcyjne, o tyle miotu ślepego nie zdecyduję się poddać eutanazji, jeśli nie ma widocznych wad genetycznych czy deformacji po podawaniu kotce środków antykoncepcyjnych.
Świadomość kociarzy nadal kuleje w wielu tematach dotyczących kotów. Rozumiem, że z obawy o kłopot adopcyjny, opiekun kotki dopuszcza się czynu haniebnego, jakim jest odłączenie maluszków tuż po porodzie od matki, ale winę za ten stan rzeczy ponosi kulejąca w tym temacie edukacja. Programy urzędowe, dedykowane zwierzętom środowiskowym, każdego roku są dramatycznie okrawane, tym samym coraz mniejszy budżet przekazywany jest na właściwą walkę z bezdomnością. Kiepska kondycja źle zarządzanych fundacji oraz stowarzyszeń uniemożliwia realizację punktów tworzących statut, tym samym organizacja staje się tworem nieaktywnym, fikcyjnym, bez żadnej mocy sprawczej. Taka sytuacja rzutuje na pracę Kociej Mamy, ponieważ wszystkie instytucje odsyłają kociarzy do naszej organizacji. Realizm naszej pracy jest dziwny, ponieważ nie dość, że brakuje pozytywnej, szczerej komunikacji z Fundacją, to od lat panuje kompletna ignorancja przez urzędników faktu, jaką ogromną pracę na rzecz środowiskowych kotów wykonują wolontariusze Kociej Mamy. Hipokryzją jest zachowanie urzędników, odcinają się od wsparcia finansowego, a pocztą pantoflową kierują interwencje do Kociej Mamy.
Historia, która wydarzyła się ostatnio, dokumentuje tylko bezradność ludzi w obliczu okoliczności, kiedy nie potrafią i nie chcą odwrócić oczu.
Osiedle bloków, jakich wiele w każdym mieście. Place zabaw, klomby, domki dla ptaków, budki dla bezdomnych kotów, z pozoru idylla. Te środowiskowe raczej po kastracji, znam akurat opiekunów z tamtych terenów, monitorują swoje stada sumiennie, mają ułatwioną pracę, ponieważ współpracują z weterynarzem, który jest także zaangażowany od lat w działanie społeczne.
Koty bytują w środowisku, ale również w domach. Te, które mieszkają na parterze, często są wychodzące. Natury się nie oszuka, więc w przypadku, kiedy niesterylizowana kotka korzysta nonszalancko z wolności, jej spacery zawsze kończą się ciążą. Nie mam pojęcia, co strzeliło do głowy opiekunowi, żeby odebrał jej nowo narodzone dzieci. Włożył w pudełko i bezdusznie ustawił pod jednym z balkonów. Jest to oczywiście człowiek, który jest lokatorem jednego z okolicznych bloków, nikt bowiem nie zadałby sobie trudu z wędrowaniem z kociakami na teren innej dzielnicy. Ponieważ w blokowiskach panuje anonimowość, nikt nie ma wiedzy, kto się dopuścił takiego podłego aktu.
Kiedy dziewczyna wróciła do domu, dzieci poinformowały ją o znalezisku. Odruchem był telefon do straży miejskiej, jest to efekt oglądania programów o pracy służb mundurowych za granicą. U nas ten tryb wygląda niestety kompletnie inaczej. Kiedy kobieta została poinformowana, jaki los czeka miot, lekko się zawahała. Zgodnie z instrukcją włożyła do pudełka kocyk, butelkę z ciepłą wodą i zaczęła buszować w internecie w poszukiwaniu pomocy.
Kocia Mama jest bardzo dobrze pozycjonowana. Wyskakują linki o siedzibie, o edukacji, wiadomości o Radzie i Zarządzie. Dziewczyna miała farta, uśmiechnęło się do niej szczęście, ponieważ w Radzie odnalazła koleżankę z liceum.
Dalej potoczyło się tradycyjnie. Wizyta u weterynarza, który też zna zasady pracy Kociej Mamy, zakup mleka, zgłoszenie interwencji do Fundacji, pielęgnacja maluszków w trakcie oczekiwania na wskazanie domu tymczasowego, który opiekę przejmie.
Nie mam zamiaru apelować o rozsądek, o empatię, o szacunek dla każdego życia. Ten apel powtarzam od ponad 20 lat, niestety bez żadnego efektu.
Mam świadomość trudności obecnych czasów, ale należy pamiętać, że nigdy nikomu nie odmówiłam pomocy w wykonaniu zabiegu, który wyklucza rozmnażanie. Nie dociekam, nie dopytuję, nie oceniam. Każdy ma inne warunki życia, dobre serce nie idzie w parze z pełnym portfelem. Apeluję do właściciela kotki, której zabrano kocięta, niech się zgłosi do Fundacji, a ja wyznaczę w klinice termin zabiegu. Pozna przecież kociaki, które urodziły się w jego mieszkaniu. Kontakt telefoniczny podany jest na stronie internetowej, proszę się kontaktować w czasie tradycyjnego dyżuru.