Weekend z Panem Cerowanym

Piątek był przecięty, ani dobry, ani zły.  Liczyłam na wolny weekend z książką. Liczyłam, to słowo bardzo na miejscu.

Te nasze nocne rozmowy stały się już tradycją.
– Śpisz? – zapytała Magda z Żyrafy.
– Nie, nie mów, że jeszcze tyrasz? Nie wiem, która z nas jest większym pracoholikiem, jest grubo po 23, staram się zamknąć dzień. – wyjaśniłam.
– Ja też. –  uśmiała się Madzia.
– Kiepsko coś nam idzie. – mimo pory żartowałyśmy.
– Nie będzie mnie przez weekend, jadę do Gniezna.
– Bardzo dobrze, odstresujesz się , odpoczniesz od lecznicy.
– Ale, wiesz – zaczęła te swoje podchody – Wojtek będzie sam, Pan Cerowany będzie zaopatrzony lekowo, ale kto z Nim pogada, pobawi się…
– Zaraz Cię uduszę, kogo mam nominować do odwiedzin o tej porze? Mam szukać opiekunki dla kota chwila przed północą?
– Może nie jechać…
– Nawet nie myśl! – syknęłam złowieszczo. – Jedziesz!!! Będę Go odwiedzać.

Rano, wystukała mi niezbędne instrukcje, tak na wszelki wypadek, jakbym raptem doznała amnezji. Znam przecież każdy zakamarek lecznicy jak własne obejście. Madzia czasem zapomina, że leczy moje bezdomne koty prawie 20 lat.

Sobota, południe.
Lecznica pełna, zajrzałam do gabinetu, Wojtek pokiwał głową.
– Idziesz do Niego?
– Si – odpowiedziałam. – Podałeś mu leki czy mam to zrobić?
– Wystarczy jak z nim pogadasz.

Pan Cerowany mruczał jak traktor, korzystał z odwiedzin w pełni, pakował się na kolana, barankował i cieszył się z zabawy jak dziecko. To był też relaks dla mnie. Wyluzowałam, wyhamowałam na moment.

Nagle dostałam wiadomość od Asi: „Mam fanty, kiedy mogę podjechać?” Odpisałam, że jestem w Żyrafie, kompletnie bez zdziwienia przyjęła moje wyjaśnienie. „Dobrze, przyjadę po Ciebie.”

– Ale fajny, jak cudnie umaszczony w taby. Ale pocerowany, ile jeszcze zabiegów przed nim? – zapytała kręcąc z podziwu głową.
– Minimum trzy. Jeszcze łapka spuchnięta, ale już kolano zgina, śruba działa.

Niedziela.
Rytuał się powtórzył.
– Tym razem przyszłam z prezentami – tłumaczyłam Panu Cerowanemu. – Patrz, dostaniesz większą, wygodniejszą kuwetę i do zabawy piórka.

Wymiziany, wygłaskany, wybawiony, wrócił na miękkie posłanie.
Zajrzałam do gabinetu.
– Pan Cerowany obrobiony, idę do domu gotować obiad.
– Kochana jesteś, dziękuję – Wojtek pomachał do mnie ręką.
– Zajrzę do niego przed zamknięciem.

W poniedziałek rano zadzwoniła Magda:
– Dziękuję za kuwetę, nie pomyślałam…
– Madzia spokojnie, z jego nogą konieczna jest większa przestrzeń by mieć komfort kiedy korzysta.
– Ty o wszystkim myślisz, prawdziwa Kocia Mama, ale czy on musi mieć akurat różową? Nie masz niebieskiej albo szarej?
– Mam, ale chciałam wprowadzić mu odrobinę radości, róż optymistycznie nastraja, w jego przypadku emocje pacjenta są bardzo ważne, stymulujemy go przecież pozytywnie mimo całego dramatu sytuacji.