Zawiedziona Julianka

-Ciszę się, że wracasz do pracy – powiedziała Daria pakując przygotowane dla domów tymczasowych wyprawki. Odkąd została po raz drugi mamą i przyjęła chorego kota, przestała prowadzić kocie przedszkole i zajęła się transportem i pisaniem projektów. Każda aktywność jest bardzo potrzebna.

– Pamiętasz ciociu? – wpadła mamie słowo Julianka- W przyszłym tygodniu Kocia Mama do nas przychodzi, będę z Tobą pracować!
– Dobrze, zaopiekujesz się Iwanem – obiecałam wskazując kręcącego się obok kota. W moim domu trudno coś zrobić bez kociej asysty, chodzą oba za mną jak tresowane psy, czujnie śledząc każdy krok. Dziwnie się czasem czuję, bo w sumie nic się przed nimi nie ukryje, znają moje tajemnice.

Lista zadań została przekazana, dziewczyny pojechały, a ja pracowałam dalej ciesząc się, że wreszcie mogę pobyć na słońcu.

Ekipa do przedszkola została ustalona. Zawsze jest to małe wydarzenie kiedy pracujemy w placówce, do której uczęszcza fundacyjna pociecha.

Minęło kilka dni. Jakieś paskudne fatum przejęło chyba kontrolę nad moim losem, bo któregoś dnia zemdlałam tak niefortunnie, że złamałam rękę w czterech miejscach. Żeby nie było, u mnie nic się nie dzieje normalnie, musi być na bogato i bardzo atrakcyjnie. Złamanie było tak skomplikowane, że trzeba było operować i oczywiście na 6 tygodni założono gips.
Nie wiem czy bardziej płakałam z bólu czy ze złości. To ograniczenie doprowadzało mnie do szału, świadomość, że w tak gorącym okresie – multum zajęć edukacyjnych i wysyp małych kociaków – a ja nijak nie mogę pomóc powodowała jeszcze większy stres.
Teraz już nie słyszałam delikatnych sugestii, teraz już dziewczyny grzmiały przejęte wypadkami ostatnich tygodni: siedź domu i nabieraj sił! Zacznij o siebie dbać !

Sytuacja zmusiła dziewczyny do przełamania oporów, nie wszystkie bowiem akurat edukację traktują jako ulubioną formę fundacyjnej aktywności. Jestem wierna zasadzie, że wolontariat ma być przyjemnością, więc nigdy do żadnych zadań nie przymuszam, a wręcz przeciwnie, staram się, by wolontariuszki aktywne były na wybranych przez siebie płaszczyznach. Praca w Fundacji ma być przyjemnością, dlatego tak modeluję działania, bym mogła niektóre zadania, szczególnie te kłopotliwe i trudne, sama przejmować.

Decyzja Weroniki, by zapewnić dziewczynom i kotom transport, rozczuliła mnie. Mieszka, bagatela, ponad 80 km od Łodzi i generalnie pracuje w oparciu o internet opiekując się wraz z Anią profilem Kociej Mamy na portalu społecznościowym. Teraz świadoma sytuacji stanęła obok Reni gotowa podjąć nowe dla niej obowiązki, tak by dziewczyna nie została z problemem sama.
Cóż, słowa czasem są niepotrzebne, ale wymowa decyzji zrobiła na mnie wrażenie. Jeszcze raz otrzymałam dowód jak bardzo są solidarne i jak mocno dbają o wizerunek Fundacji. Takie miłe akcenty dodają otuchy, kiedy ma się wrażenie, że cały świat wali nam się na głowę.

Niedyspozycja Szefowej uaktywniła bardzo wszystkich. Z dumą patrzyłam, jak pracują zdejmując i zabierając mi obowiązki. Po raz pierwszy spokojnie obserwowałam ich poczynania, by się w razie potrzeby włączyć. Nie musiałam. Kiedy przywoziły zebrana karmę, wpadały na moment by zdać relację, by podzielić się wrażeniami, pytałam czy robić herbatkę, a one kręciły odmownie głowami i mówiły: „Zostań z nami mamy mało czasu” po czym siadały obok na dywanie i bardzo przejęte opowiadały o zajęciach. I tak mijała godzina za godziną.
Cieszyła mnie ich spontaniczność, sposób w jaki analizowały odbyte zajęcia, komentując reakcję i zachowanie dzieci oraz opiekunów.

-Zdobywam kolejną fundacyjną sprawność! – śmiała się Werka.
-Bardzo dobrze, wykorzystasz tę wiedzę w dalszej pracy.