Ze specjalną dedykacją dla tych z brakiem wyobraźni

Wiem, że powinnam być bezstronna.
Wiem, że żyjemy w państwie prawa.
Wiem, że każdy ma prawo do decyzji o swoim życiu, zawodzie, wykształceniu, hobby.
Wiem to wszystko, ale i tak gotuję się z wściekłości.
Mam świadomość, że wiele osób się obruszy, oburzy, poczuje dotknięta, ale aż zbyt dobrze,  znam koty mieszkające w moim domu, by pochwalać rozmaite hodowle.
Mam obecnie trzy rasowce! Wszystkie skrzywdzone przez człowieka. Każdy kwalifikuje się do trudnych adopcji.

Fama o Kociej Mamie, o tym, że walczy o każde życie, że leczy stare i chore, już żyje własnym życiem. Wkuła się w świadomość kociarzy tak mocno ta wiedza, że dzwonią o pomoc z całej Polski, proszą o leki, o zgodę na przyjęcie, o sfinansowanie kosztownej operacji.

Rzadko odmawiam.
Jeśli już, to przeważnie kiedy kot jest domowym i problem powstał z nonszalancji lub zaniedbania człowieka. Umowa adopcyjna jasno precyzuje obowiązki Fundacji ale i nowego właściciela.

Tym razem pod skrzydła Fundacji schroniła się kotka rasy bardzo chodliwej, jest typowym, klasycznym sfinksem.

Jej historia zaczyna się w chwili, gdy ktoś Ją wrzucił na działkę pewnej dziewczynie, mieszkającej w Łasku. Kotka wycieńczona jest w takim stopniu, że brakuje słów, by Jej stan opisać.

Dziewczyna ma kontakt z Fundacją. Dużo słyszała, jak zwykle prawda miesza się z dziwnymi opowieściami, ale wiemy jak ludzie potrafią barwić swoje opowieści w zależności od rodzaju i formy komunikacji.

Wszystko działo się w tempie błyskawicznym.
Kotka porzucona – telefon do wolontariuszki – ta nie lekceważy, natychmiast przekazuje dalej- mimo niedzieli podejmuję interwencję – wyznaczam lecznicę.

Chylę czoła przez panią, która woli być bezimienną. Z Łasku busem wiozła kotkę do Łodzi, by przekazać ją Fundacji.

Nie usłyszałam żadnego słowa skargi, roszczenia, wykrętu. Nie było wymówek, przerzucania odpowiedzialności. Nie pojawiły się słowa „To pani ma Fundację…” Zamiast tego ogromna wdzięczność, obawa podszyta strachem czy aby nie jest za późno!

Kotka obecnie przebywa w fundacyjnej klinice.
Otrzymała na imię Kaprys, bo z ludzkiego kaprysu i braku wyobraźni przyszła na tej świat.
Na dzień dobry wykonano pakiet badań, testów, pobrano próbki do analizy.
Wstępna diagnoza: anemia, stan zagrożenia życia.

Sytuacja jest dramatyczna.
Życie kotki jakby na rozstaju dróg.
Działamy po omacku szukając przyczyny.

Stan jest krytyczny, ale sam spadek morfologii nie powoduje aż takiego wycieńczenia, zatem idziemy krok dalej, diagnozujemy głębiej, czyli wchodzimy w jeszcze większe koszty.

Kroplówki, płyny, glukoza, nieustanne ogrzewanie, pobyt w inkubatorze.
Tyle możemy w chwili obecnej, czekamy aż spłyną wyniki pobranych do oceny próbek.

Szukamy przyczyn biegunki w wyniku, której niknie kocie życie.

Kiedy zaczynam walczyć konsekwentnie idę dalej, teraz nie pora by zliczać koszty. Konsylium debatuje szukając pomysłu na kolejne badania, analizy, wątku, na którym można zacząć budować plan operacji ratującej życie.

Pozostaje prosić Los, by droga dziewczyny nie była daremną, żeby wspólny wysiłek zamienił się w łzy radości.

Leczenie Kaprys można wesprzeć tu.