Zrządzenie losu

Kampanie i akcje społeczne wymyśliłyśmy kilkanaście lat temu, idea była rzecz jasna stricte edukacyjna. Obalałyśmy mity, piętnowałyśmy przesądy, modelowałyśmy komunikację z kotem.
Jedna z nich była ta, moim zdaniem mega ważna, i nosiła nazwę “Jesień życia z kotem”. Opowieść o wspólnym życiu Supła i Stasi była zachętą dla osób w dość statecznym wieku do adopcji szczególnie kocich seniorów.

Jak zwykle opowieść z humorem, ale i zabawną puentą. Szczerze mówiąc radykalnie zmieniło się nastawienie społeczne do kotów powyżej 10 lat, zabawnie przez nas nazywanymi starociami. Kampania diametralnie zmieniła kwalifikację i wymagania adopcyjne, umożliwiając dojrzałym kotom dożycie w fajnych warunkach z też już niemłodym opiekunem.
Korzyści ze wspólnej egzystencji były dość ważne dla obu stron. Kot po stracie opiekuna, zamiast eutanazji fundowanej mu tradycyjnie przez spadkobierców, bowiem rodzina raczej z przyjęciem tego obowiązku zanadto się nie kwapiła, uznając, że szukanie bezpiecznej przestrzeni dla kociego staruszka to zwyczajna starta czasu i dziwna fanaberia. Nasza kampania otwierała nowe możliwości dla potencjalnego niechcianego spadku. Chętnych osób w wieku 60 plus na adopcję kociaka 8 tygodniowego, bez zażenowania, życząc długich lat w świetnej kondycji, sprawności i zdrowiu, delikatnie pytałam, czy mają świadomość, że kot może żyć ponad 20 lat. Inteligentnym ta dygresja pomagała podjąć starania o innego, dojrzałego bardziej kota. Tym mało domyślnym albo bez perspektywicznej wyobraźni bezlitośnie sugerowałam, proszę ze zrozumieniem przeanalizować swój PESEL!

To zawsze działało. Czasem trzeba sięgnąć po środki dość radykalne, czyli w tym konkretnym przypadku skuteczną terapię wstrząsową. Niektórzy się nawet lekko unosili – “Czy pani sugeruje, że jestem już tetrykiem czy zniedołężniałym starcem?”. Ani przez myśl mi to nie przeszło, zaprzeczałam zgodnie z prawdą, ale czas płynie i to nieubłaganie, a my stajemy w obliczu nieznanych nam dotąd ograniczeń. To są niestety niepodważalne fakty. Nie po to zbudowałam Kocią Mamę, by nonszalancko traktować koty, chcę im znajdować świadome, fajne domy, a nie schronienia za wszelką cenę.
Jedni rozumieli moją filozofię, inni się obrażali i gdzie indziej szukali kota do adopcji, to są decyzje i wybory, które nawet jeśli się z nimi nie godzę, muszę akceptować.
Kilka tygodni temu zadzwoniła do mnie przesympatyczna pani oznajmiając gotowość na wolontariat. Rozmowa typowa w tej sytuacji, o kotach, o sposobie pracy, o obowiązkach, ale i przywilejach wolontariusza w pewnej chwili zeszła na wiek chętnej.

“Mam kotku 85 lat” – oznajmiła ze satysfakcją – “Wyczytałam o pani Fundacji w internecie, podoba mi się nazwa i to jak pani działa”. Urzekła mnie ta kobieta, jej energia, mądrość, specyficzne podejście do swego wieku, ale i chęć aktywności. Musi być niezwykłą osobą, relacjonowałam Ani moje odczucia po zabawnej rekrutacji. Przepięknie się wysławia, ładnie buduje zdania, bezbłędnie akcentuje poszczególne słowa, aż zapytałam o wykształcenie. “Mam dużą przedwojenną maturę” – oświadczyła z dumą – “Miałam wymagającą polonistkę” – dodała. Zapoznanie odbyło się przy okazji przyjęcia pierwszej podopiecznej Sofi. Ciepła, cudowna, drobna istota otoczona mnóstwem bibelotów i pamiątek.
Atmosfera mega przyjazna, dobre fluidy aż iskrzyły.

Przy drugim spotkaniu mleko się wylało. Poznałam całą prawdę o nowej fundacyjnej wolontariusze. To co mnie od pierwszej chwili urzekło, ta piękna polszczyzna, to dar wyssany z mlekiem matki, bowiem moja kochana Joanna jest praprawnuczką samej Marii Konopnickiej! Takie rzeczy od razu instynktownie wyczuwam, od początku miałam wrażenie, że coś się kryje więcej i jak widać, po raz kolejny nie zawiodła, moja czasem sprawiająca kłopoty intuicja. Mam zaszczyt pracować z bardzo nietuzinkową osobą i jestem szalenie duma z faktu, że wybrała moją Fundację.