Życie weryfikuje

Żeby pomysł przekuć na sukces, niezbędne jest kilka czynników. Pierwszym i najważniejszym jest konsekwencja, wytrwałość, ale i zamysł co i w jakiej formie chcemy przekazać i jakie niezbędne są ku temu wymagane narzędzia i okoliczności.

Kiedy zakładałam Kocią Mamę, grupa opiekunek wraz ze mną ratujących koty, doskonale znała i moje cechy charakteru i najważniejsze priorytety, mając świadomość na jakie układy nigdy nie dam się namówić oraz jakich decyzji nigdy nikt i za żadne obietnice pomocowe nie jest w stanie na mnie wymóc.

Ratowanie kotów to była podstawa pracy. To zdanie, które z czasem przerodziło się w misję, było punktem wyjścia do późniejszych działań. Ewoluowało wprost proporcjonalnie do zdobywanej przeze mnie wiedzy, doświadczenia, rozwoju grupy, transformacji w Fundację.

Ogromny wpływ na moje decyzje miało i ma wsparcie zaplecza lekarskiego. Oni swoje umiejętności, zróżnicowane kwalifikacje i poszerzaną nieustannie wiedzę wykorzystują, by ratować fundacyjne koty. Nauczyli się pod moimi skrzydłami współpracy, konsolidacji z grupą, kompletnie wyzbyli się rywalizacji, mając świadomość swoich zdolności, predyspozycji ale i ograniczeń. Są niezwykle ważną częścią Kociej Mamy.

Formą ratowania kotów jest też edukacja.
Prowadzimy ją systematycznie uwzględniając zmiany zachodzące w organizacji. Edukujemy „wprost” odwiedzając szkoły i przedszkola w regionie łódzkim, ale i „przy okazji” z racji wizyt w lecznicach z chorymi kociakami, udzielając wywiadu w radiu czy telewizji lub na klasycznych interwencjach, bywa, że punktujmy nieprawidłowości opiekuńcze. Ta forma edukacji jest jasna, czytelna, zrozumiała przez wszystkich.

Fundacja dysponuje gamą narzędzi umożliwiających przeprowadzenie fajnej, interesującej kociej pogadanki. Nasze oczekiwania są stałe: solidna zbiórka karmy jako forma zapłaty.
Obie strony, Placówka i Fundacja, we wstępnych rozmowach określają zasady, dogrywają ustalenia.

W tej samej placówce, pojawiamy się przeważnie raz do roku. Jest to dobra zasada, bowiem dzięki takiej polityce mamy szansę właściwie kocio wydedukować młodzież i dzieci poruszając stopniowo nowe tematy. Mało który pedagog dostrzega to działanie uboczne Kociej Mamy i potrafi wyciągnąć sensowe wnioski z naszej pracy na tym polu. Krótkowzroczność psuje ideę projektu, bowiem podczas jednego spotkania nie jesteśmy w stanie przekazać całej kociej wiedzy, a odbiorcy nie przetrawią jej w oczekiwany przez nas sposób. Zmiany w mentalności, szczególnie jeśli mamy na uwadze traktowanie kotów, wymagają lat pracy, którą można spokojnie scedować na Fundację, zachować trzeba tylko konsekwencję w zapraszaniu edukatorek do placówki.

Na szczęście dla kotów i dla dzieci mam przyjemność od lat odwiedzać te same szkoły i przedszkola. Dzieciaki i młodzież są kształcone dwutorowo, zdobywają wiedzę ucząc się przy okazji miłości do kotów i świadomości społecznej w kwestii wolontariatu. To jest potencjalne źródło przyszłych wolontariuszy.

Kiedy podnoszę kwestię edukacji nasuwa się automatycznie jeszcze inny przykład projektu, ten prowadzony z Łódzkim Towarzystwem Alzheimerowskim. Realizowany jest cyklicznie, od ponad roku. Widoczne pozytywne efekty wykorzystywane są w terapii pacjentów. Jednak nachodzą mnie coraz częściej myśli, od których trudno mi się uwolnić.
Idea projektu jest wspaniała to niepodważalny fakt, ale…

Trudność polega na tym, iż to ode mnie oczekuje się tematu i pomysłu. Pamiętajmy, że odwiedzamy ten sam ośrodek od ponad roku, opowiadamy o kotach i Fundacji tym samym osobom, u których choroba postępuje i rozwija się. Zbudowałyśmy fajną relację z pacjentami, z terapeutami ale zatrzymałyśmy się z uwagi na rozwój choroby na pewnym etapie i jest to już próg, którego w żaden sposób, nawet przy najlepszych intencjach, nie jesteśmy w stanie pokonać. Ich ograniczenia w dość znaczny sposób modelują wspólną komunikację.

Problemem też jest mój charakter i profesjonalizm.
Mam świadomość, że sama już wizyta Fundacji, zwierząt, wolontariuszek ,  którymi nawiązały się sympatie, już jest wydarzeniem, ale wydarzeniem dla pacjentów i personelu. Bym ja nadal czuła sens i zasadność tej aktywności, muszę być przekonana o tym w 100 %. Nie mam czasu na kurtuazyjne wizyty. Skoro traktuję projekt jako swego rodzaju nowatorską inicjatywę, każde spotkanie musi nieść jakieś przesłanie.

Myślę, że wielkimi krokami zbliżamy się do przeprowadzenia zmian w trybie odbywania się zajęć. Fundacja i opiekunowie- terapeuci musimy wspólnie przygotować tematy, które były by dla mnie wsparciem, punktem wyjścia. Do tej pory działałam talentem czyli wybierałam tematy intuicyjnie, ale nie jestem psychologiem od ludzi, jestem od zawsze kociarą, empatia oczywiście bardzo pomaga, ale czuję przez skórę, że dalsza sensowna kontynuacja jest możliwa wyłącznie przy obustronnym zaangażowaniu. Lubię tę społeczność, jestem osobą skorą do bezinteresownej pomocy, ale ja mam swoją Kocią Mamę i na kondycji mojej firmy muszę się skupić.

Nie chcę zrywać więzów, wiem jaką radość wnosimy z każdym pojawieniem, te uśmiechy ludzi dotkniętych otępieniem też są dla nas ogromną nagrodą, potwierdzają sens pracy, ale szczerze mówiąc, brakuje mi i pomysłów i tematów.

Nie jestem psychologiem, jestem laikiem, który porusza się jakby balansując na linie. Nie wiem za który pociągnąć koniec, by uzyskać jeszcze lepszy efekt, by ich bardziej rozbudzić. Męczy mnie ta świadomość.

Ostatnia wizyta była oczywiście tradycyjnie bardzo udana. Zabrałam chore i kalekie koty.
Ich historie opowiadane przez wolontariuszki skupiły uwagę, nawet wywołały masę pytań, ale cóż ja biedna wymyślę, gdy Majka zadzwoni z kolejnym zaproszeniem? Koty już znają, znają psy, malowanki też już były na tapecie! Nie będę przecież opowiadać o pielęgnacji i warunkach adopcyjnych ani o tym jakie są formy wolontariatu.
Stanęłam przed ścianą.
Czekam na podpowiedzi i pomysły.