Delikatne kwestie

Lato to nie tylko sezon urlopowy, to przede wszystkim sezon na porzucone zwierzęta. Od lat organizacje starają się promować ideę urlopowania z ukochanym pupilem, ale niestety nadal dość liczne grono ludzi pozbawione jest emocji, empatii i wyrzutów sumienia.
Ledwie zdążyłam wrócić z urlopu, rozwiązał się worek z interwencjami o różnym stopniu trudności. Ta, o której opowiem, zakończyła się happy endem, jednak, jak zwykle, pomogła mi moja kocia intuicja i instynkt, który podsuwa dobre decyzje.


Poniedziałek, środek dnia, dzwoni pani, prosząc o pomoc. Znalazła przed momentem kotkę dorosłą rasy Sfinks, a za kilka godzin opuszcza Łódź i wraca do Gdyni. Jeśli odmówię pomocy, zabierze kotkę ze sobą i tam będzie szukać wsparcia w innych zwierzęcych organizacjach. Intensywnie analizuję informacje. Może być porzucona, bo się znudziła albo jest chora. Wakacje niestety są tym czasem, kiedy rasowych przyjmuję najwięcej, ale też może być kotką wychodzącą i nagła, nieoczekiwana sytuacja zaskoczyła ją i w panice uciekła.
Pani dopowiada, że kotka jest ewidentnie zaniedbana, ale ja mam w tym temacie inne zdanie, gruba jest jak beczka, co raczej sugeruje nadmierny apetyt lub chorobę.

-Proszę mi dać moment- muszę wykonać jeden telefon.
Dzwonię do Natalii, która, delikatnie mówiąc, ma takiego samego bzika na punkcie łysych kotów, jak ja, rasowych, ale chorych.
-Jest akcja, Sfinks biega sobie po Widzewie, weźmiesz na tymczas? Nie ma chipa.
-A co będzie jak znajdzie się opiekun? – pada dobre w tym momencie pytanie.
-Zadziałamy w zależności od okoliczności- odpowiadam zgodnie z prawdą.
Pani przekazała kotkę do Filemona, doktor Anna zrobiła naszą książeczkę i kotka, po przebadaniu, pojechała do Natalii.
Wybór opiekunki był doskonały, ma ona bowiem swoje trzy łysole, zna dobrze tę rasę i wie, jak zapewnić właściwą opiekę.

Z uwagi na wydatny brzuch, umawiałam wizytę w celu wykonania kontrolnego USG.
Pani pojechała sama do Gdyni, mnie przesłała miłego smsa i na tym komunikacja się urwała.
Jednak coś mi nie dawało spokoju. Gdzieś z tyłu głowy miotały się myśli, że trzeba zdjęcie kotki pokazać w internecie, może ktoś jej jednak szuka. Przepatrzyłyśmy popularną i pomocną grupę Znalezione- Zaginione, ale nie było postu z tak charakterystyczną kotką.
Rozmyślałam: Nie ma chipa, jak dam zapytanie, komu zaginął Sfinks, zgłosi się tabun ludzi. Przy obecnych możliwościach Photoshopa, pomysłowość ma szerokie pole do popisu.
Użyłam fortelu, pokazałam kotkę, pisząc „adopcja spod lady” i zamieściłam zdjęcie z kliniki, nic więcej, tylko krótki, oschły komunikat.
Długo nie czekałam, bo już następnego dnia zgłosiła się właścicielka.

Szczegóły tej rozmowy zachowam dla siebie, bowiem nie wszystko nadaje się do publikacji. Mam świadomość, że sytuacja była dla opiekunów mega stresująca, jednak zawsze optuję za chłodną oceną, mniej emocji, a więcej dyplomacji. Korespondencja na poczcie fejsbukowej pokazuje, iż doskonale wybrałam wolontariuszkę do tego działania. Doskonale tonowała niepokój i obawę o los ukochanego zwierzaka.
Kotka wróciła do domu, nawet nie była zbytnio wystraszona. Nie miałam żadnego prawa ustawodawczego ani moralnego, a już kompletnie przekonania, kiedy poznałam okoliczności zajścia, by odmówić przekazania kota.

Takie sytuacje się zdarzają, czy popieramy życie kota w trybie wychodzącym czy nie. Nie można zapomnieć, że to kot wybiera styl życia i wtedy my, ludzie, jesteśmy kompletnie bezsilni i bezradni.

Mam obietnicę opiekunów o jeszcze mocniejszym monitoringu i zabezpieczeniach okolicy domu. Ze swojego doświadczenia wiem, że jak się bardzo chce, można kompletnie odciąć kotu drogę ucieczki z bezpiecznego podwórka, ale wiąże się to, rzecz jasna, z określonymi finansami i dodatkową pracą. Jednak mając na uwadze bezpieczeństwo futrzaków, warto ponieść te wydatki.