I znowu wyjątek

Tym razem będzie krótko, zresztą już kilka tygodni temu sygnalizowałam temat.

Łódź, okolice między Zarzewem a Starym Widzewem, bytuje tam od lat kilka zdziczałych psów. Rodzą się rzecz jasna i psie dzieci. Męskie szczeniaczki mają wzięcie, gorzej z suniami, na nie jest znacznie mniej chętnych. Barierą jest koszt sterylizacji oraz wizja wychodzenia z suką na spacer w towarzystwie adoratorów, kiedy akurat nastaje czas rui.

Sytuacja prawna psów jest dość niebywała. Trudno wskazać ich faktycznego opiekuna, zatem nie jest możliwe personalne skierowanie nakazu wykonania zabezpieczenia weterynaryjnego.

Stan faktyczny na dzień obecny wygląda następująco: udostępniony jest opuszczony, niezamieszkały plac, ale otoczony szczelnym ogrodzeniem, zatem zwierzaki nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla mieszkańców okolicznych budynków. Zbudowano kilka bud, więc mają zapewnione bezpieczne schronienie. Są osoby, które systematycznie je karmią. I na tym się kończy wszelkie działanie na rzecz tego stada. Niby dużo, a jednak zbyt mało, bo od lat nie rozwiązany jest problem rozmnażania.

Kilka organizacji typowo psich próbowało zmierzyć się z tym problemem i tak i zeszło, bagatela, ponad pięć lat.

Wreszcie interwencja trafiła do Kociej Mamy. Każdy zna mój stosunek do psów. Jeśli mogę, odsuwam od siebie problem skupiając się wyłącznie na kotach. Jednak złość mnie bierze na tak jawną indolencję, brak odpowiedzialności organizacji za jakość wykonywanej przez nich pracy, o kompetencjach i działaniu w myśl statutu już nie wspomnę.

Zawsze wkurzała mnie spychotechnika.
Praca społeczna, szczególnie na rzecz zwierząt, to szalona odpowiedzialność przede wszystkim etyczna. Kiedy się działa przy żywych istotach, nie można interwencji sprowadzać wyłącznie do sporządzenia protokołu. Trzeba wykonać konkretne czynności tak, by wygłaszane tezy miały pokrycie w rzeczywistości. Tylko jedność gadania i działania mówiąc kolokwialnie czyni organizację wiarygodną budując jej solidną opinię.

Jestem kompletnym laikiem jeśli chodzi o temat psów. Nie posiadam koniecznych narzędzi ani umiejętności, ale skoro już powiedziałam A zabierając zimą dwie małe sunie, reszty zwierząt nie wymogłam wyrzucić ze swojej głowy. Czas więc płynął a ja opracowywałam psią interwencję.

Stan na chwilę obecną:
Ja, kociara, szykuję psy do zabiegów. Chcę zdążyć skorzystać z prowadzonej w mieście Akcji, ale to tylko częściowo zdejmie ze mnie koszty.

By nie zabierać tym, dla których działa Kocia Mama, jak zwykle proszę o wsparcie moich szalenie wyrozumiałych Przyjaciół.

Zatem zgodnie ze sztuką weterynaryjną, krok po kroku spełniam kolejne warunki, by wreszcie psy trafiły na konieczne zabiegi.

Krok pierwszy: odrobaczone zostało całe stado, to było najłatwiejsze zadanie, wykonane podczas karmienia.

Krok drugi: wszystkie psy zostały zaszczepione przeciwko wściekliźnie. Bardzo wdzięczna jestem panu Piotrowi za przybycie pomocą. Nie raz już fundacje Kocia Mama i Azyl wspierały się w działaniu. Po raz pierwszy nasze ścieżki skrzyżowały się, kiedy przejęłam pod opiekę kotkę białą głuchą po dość przykrych przejściach, było to ponad 12 lat temu.

Krok trzeci jeszcze przed nami czyli pobranie krwi, by ocenić stan zdrowia przyszłych pacjentów. Jest to także raczej konieczny zabieg, ponieważ zwierzaki mają od 2 do 9 lat i nigdy nie były diagnozowane. Morfologia przedzabiegowa w tym przypadku nie jest żadną fanaberią, a czynnością pozwalającą na uzyskanie niezbędnej wiedzy do właściwego zachowania w przypadku wystąpienia komplikacji pooperacyjnych.

Pamiętajmy o jednym ważnym fakcie, to nie są domowe pupile, nie będę monitorowane przez czujne oczy kochającego opiekuna, to ja muszę przed zabiegiem wykluczyć ryzyko do maksimum, by uniknąć sytuacji, która może mnie zaskoczyć i co najgorsze wyrządzić krzywdę zwierzakom.

Krok czwarty najtrudniejszy dotyczy przetrzymania psów po zabiegach, minimum pięć dni.
Nie wyobrażam sobie, bym dzień po operacji wypuściła je na plac. Trzeba podawać antybiotyk wspierający gojenie oraz obserwować miejsce pooperacyjne czy nie występuje uczulenie na nici chirurgiczne.

Poprzeczkę podniosłam sobie sama wysyłając wolontariuszki na rekonesans. Nie chcę z niewiedzy popełnić błędu, ale nie chcę też dłużej zwlekać z pracą. Psy muszą być zabezpieczone. To diametralnie zmieni ich status ale i będzie dla każdego zwierzaka szansą, bo może zdarzy się cud i trafi się chętny na adopcję, szczególnie kiedy Fundacja wyeliminuje dość znaczne koszty.

Liczę także na empatię pana Piotra. On jest tak samo jak ja jest z krwi i kości zwierzolubem, różni nas tylko drobny fakt, ja jestem kociarą, a On kocha wszystkie psy, więc może i podczas tych dość trudnych czynności, jakiś psiak utknie mu w pamięci i da mu adopcyjną szansę. Trzeba próbować.

Koszt związany z tą interwencją wspólnie z zaprzyjaźnioną doktor wyceniam na 2500 zł. Zamyka się w tej kwocie opłata za morfologię i hotel z wyżywieniem po operacji. Pamiętajmy, to jest 9 zwierząt. Psy od 12 do 25 kg. Bardzo chcę pomóc tym psom jednak w czasie, gdy szykuję się na małe koty, jest mi bardzo trudno ruszać ich budżet.

To nie ja powinnam pisać te słowa.
To nie ja powinnam zabiegać o operację tych psów.
To nie ja powinnam organizować dla nich pomoc, ale skoro już tak jest pomóżcie proszę, zresztą nie pierwszy już raz.

Wdzięczna kociarzom za wyrozumiałość ufam, że i tym razem uda nam się ten tak misternie opracowany plan.

Interwencję na rzecz psów można wesprzeć tu.