Interwencja oparta na półprawdach, drobnych niedomówieniach i małych kłamstwach…

Zgłoszona przez Anetkę interwencja była na pierwszy rzut oka klasyczna : samotne starsze małżeństwo, których dzieci mieszkają w innym mieście, całą energię, empatię i miłość przelało na wolno żyjące na ich działce koty.
Pani grzecznie, ale stanowczo poprosiła o pomoc z adopcją, zgłosiła ponad 10 kociąt wiosenno – letnich do zabrania i optowała, byśmy przejęły obowiązki związane z ich codziennym dokarmianiem.
Na grzeczne wyjaśnienie odnośnie trybu pracy i zasad wolontariatu, padło pytanie: „To od czego jesteście, drogie panie, czy faktycznie pomagacie czy tylko bawicie się w Fundację?

To jedno zdanie zmieniło wymiar zgłoszenia na zażalenie. Tego typu sprawy automatycznie wpisują się w listę zadań szefowej.

Relację Anetki przeczytałam uważnie kilka razy. Ufam w jej zdrowy rozsądek, właściwą ocenę sytuacji i profesjonalizm pełnionego wolontariatu.

Rozmowa potwierdziła słowa dziewczyny. Pani faktycznie w wieku słusznym, w którym to przeważnie występują mniejsze lub większe choroby czy niedyspozycje, ale z jasną, otwartą głową. Szybko, bardzo precyzyjnie prowadziła rozmowę kierując ją na tory sobie wygodne. Zdziwiłam się. Coś mi nie pasowało w tej sytuacji, jakoś nie mogłam uwierzyć, że ta rzeczowa, kontaktowa i szalenie świadoma społecznie pani nie umiała dotąd znaleźć pomocy dla swoich kotów. Miałam wiedzę ile karmi kotów, jak jest im oddana, jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że kobieta nie jest ze mną szczera.

– Jak pani trafiła na Kocią Mamę? – udało mi się wpaść jej w słowo.
Wybita z rytmu przygotowanego monologu rzuciła:
– Córka mi o Was powiedziała.
Po czym umilkła, zrozumiała, że teraz zaczniemy grać w otwarte karty.
– Chyba należą mi się wyjaśnienia – rzuciłam chłodno zawieszając głos.
Cisza trwała kilka sekund.
– Córka działa na rzecz skrzywdzonych psów w Bełchatowie. Na jakimś portalu poznała dziewczynę z Szadku, która działa w Kociej Mamie, teraz ma 18 kotów pod opieką. Od prawie dwóch lat słyszę od niej prośby, bym się do was zgłosiła. Kiedyś było mniej kotów, ale teraz tak bardzo się rozmnożyły, że ich żywienie to duża pozycja w budżecie dwojga emerytów, ponad 500 zł. Od sierpnia czyli od ostatniego miotu  zwlekałam z podjęciem decyzji, ale córka nalegała, znajomi, rekomendowali Kocią Mamę, a mnie tych kotów było szkoda – opadła kurtyna kłamstwa.
W pierwszej chwili zaniemówiłam.
– Czego pani faktycznie oczekuje od Fundacji? Pani wcale prosi o pomoc, pani stawia żądania dyktując własne warunki.
– Żal mi małych kociaczków, są takie nieporadne, jak przetrwają zimę?

Słowa, które cisnęły się w odpowiedzi, nie mogły jeszcze paść, musiałam niestety sprawdzić wiarygodność opowieści, którymi raczyła mnie pani. Poprosiłam więc o pomoc wolontariuszkę
– Dorota, masz najbliżej, łapałaś już dzikie koty, prowadzisz dom tymczasowy, umiesz koty ocenić, sprawdź mi kochana jaki jest faktyczny stan socjalizacji zgłaszanych kotów.

Kolejny raz przeczucie mnie nie zawiodło. Stadko jest i owszem dość liczne, są domki mniej lub bardziej komfortowe, koty „ufne” i „miłe” ale komunikacja z dystansem kilku metrów, nie ma mowy o braniu na ręce, a już tym bardziej o odebraniu im wolności czy ograniczeniu swobody. Maluchy to raczej błędne określenie mając na uwadze, że po działce buszowały wypasione zadbane półroczniaki. Te koty są w wieku najtrudniejszym do oswojenia, moment wcześniej wymknęły się spod kontroli matek i z należną kociej młodzieży beztroską, cieszą się wolnością, człowieka sprowadzając do roli karmiciela.

Fakty okazały się bezlitosne.

Decyzję podjęłam mając na uwadze dobrostan bytujących tam mruczków: pojawimy się wiosną, zanim przyjdzie pora na ich gody, zabezpieczymy przed rozmnażaniem. To czy pani nadal będzie karmiła stado, nie ma większego znaczenia, bowiem teren działki łączy się bezpośrednio z rewirem, którym opiekują się od lat zorganizowane w grupę karmicielki.
Często bywa tak, że jesteśmy kompletni nieświadomi obecności innych dobrych duszków, którzy także włączają się w dokarmianie. Wiedza o kociej mapie łódzkich karmicieli jest dla mnie bezcenna, pozwala mi wyeliminować niepotrzebne emocje, odrzucić manipulację, która eliminuje bezstronność.

Po raz kolejny i pewnie nie ostatni, mam świadomość, że przez egoizm i opieszałość człowieka cierpią koty. Pełna miska nie rozwiązuje problemu, a wręcz jest punktem wyjścia do początku tragedii i dramatu – ileż razy już przerabiałam ten schemat?
Karmią i karmią, zamiast sterylizować, zamiast sygnalizować, jak zaczynają pęcznieć matkom brzuchy, dzwonić, gdy jednak się wykoci, oddać do Fundacji, gdy baraszkują w gnieździe słodkie i gapowate maluchy. Wtedy socjalizują się szybko, bezbłędnie znajdują drogę do kuwety. Odrobaczone, zaszczepione wyfruwają do nowych domów, a inne matki, wcale nie gorsze niż kotki, troszczą się o nie. Nie uśpię urodzonego, nie uśpię kalekiego, ale i nie zamknę w czterech ścianach kociaka, który na widok człowieka ucieka na drzewo. On ma prawo wyboru!
Czas, kiedy decyzja o jego życiu była w kompetencji karmiciela, mija wraz z magicznym 8 tygodniem, każdy kolejny dzień uczy go coraz większej niezależności, takie są prawa świata zwierząt.

Wielka szkoda, że aż półtora roku zajęło pani rozmyślanie czy i w jakim zakresie poprosić Fundację o pomoc. Ostatnio trafiają mi się mi się same takie dość specyficzne interwencje, petentami są osoby w podobnym wieku, które na dzień dobry butnie oznajmiają, że karmią koty od 20 lat więc wiedzą wszystko w tym temacie. Szkoda mi ich i to bardzo. Nie ma z nimi dialogu, nie ma sensownej komunikacji, bo próbują wymuszać, a kiedy naciski kończą się fiaskiem, obrażają się i nierzadko szkalują Fundację.

W takich sytuacjach, kiedy wściekła jestem na opornych na wiedzę i współpracę karmicieli, zła na ich naciski i próby szantażu, wracają jak bumerang słowa pewnego mądrego faceta, który jeszcze zanim założyłam fundację, powiedział mi: „Nie szarp się, nie ma czym, wszyscy wiedzą, że jesteś czytelna, ty się swoim dobrem nie kierujesz, nie pójdziesz na żadne układy ani kumoterstwo, zawsze podejmujesz decyzję kiedy Twój rozum pogada z sercem!”

Dorota z rekonesansu wróciła z Miętusem, czarno-białym pingwinkiem, ewidentnie wyrzuconym z domu, który widząc kontener, sam się doń  zapakował. Jego wiek oszacowano na około 4- 5 lat, a stan zdrowia jako dobry. Zalecenia lekarz : wyczesać furo, postawić miskę i dać miękką poduszkę, zapewnić ciszę, spokój i dużo miłości, by zapomniał o bezdomności.
To kolejna w tej interwencji perełka, o nim jednym pani zapomniała wspomnieć, choć jako jedyny domagał się pieszczot spragniony bliskości z człowiekiem. Dla niego jednego warto było tam pojechać.