kiedy pasja wtapia się w życie

Od zawsze powtarzam, że każde zdarzenie, sytuacja czy okoliczność, zadzieje się, ale nie wtedy, kiedy nam pasuje, a w momencie, gdy tajemny czynnik X podejmie decyzję, że właśnie nadeszła odpowiednia pora. Przyszłość zawsze jest jedną wielką niewiadomą i za żadne skarby świata nie da się jej pod własne pomysły wymodelować. Przeszłość i wszystko to, co kiedyś nam się zdarzyło, ma ogromny wpływ na dalsze życie i nigdy nie mamy wiedzy, kiedy właśnie wpłynie na naszą decyzję.
Fundacja Kocia Mama zagląda od lat do szkół, przedszkoli, nie tylko w Łodzi. Odwiedzamy placówki w odległości do 50 kilometrów, intencja edukacji jest u nas przeogromna, jednak pewne ograniczenia wynikają z obecności na wykładach kotów. To nie my i nasza wiedza jesteśmy z niecierpliwością wyczekiwane, nie nasze prezenty i kocie makijaże, a mruczący koci edukatorzy! Rozumiem ten fakt doskonale.

Koty są atrakcją zawsze. Jest to stwierdzenie niepodważalne. One nie muszą być politycznie poprawne. Mogą kaprysić, chować się ostentacyjnie do kontenera, jak to w zwyczaju swoim ma Iwan, kiedy robiąc znudzoną minę, podnosi demonstracyjnie ogon, wolnym krokiem dostojnie kroczy w kierunku swojego pudła, a potem się w nim mości, jakby chciał powiedzieć: „Chcesz to sobie dalej sama prowadź! Ja jestem wolnym kotem i nic nie muszę!”.
Jego zachowanie oczywiście jest dla mnie fajną podstawą do opowieści o kociej naturze, specyficznej psychice i reakcji na bodźce zewnętrzne. Będąc tyle lat w branży, prowadząc edukację od prawie 20 lat, żaden kot, nawet tak bystry, inteligentny i cwany jak Iwan, nie jest w stanie pokrzyżować mi pracy. To także jest umiejętność nabyta podczas prowadzenia zajęć. Ja się z kotem nie droczę, nie nakłaniam ani nie zmuszam, zwyczajnie, pracuję adekwatnie do sytuacji, którą kot mi zafunduje.

Fakt, że prowadzimy edukacyjny projekt, w żadnej najmniejszej nawet formie nie powinien naruszać dobrostanu zwierząt. One szczególnie, kiedy opuszczają bezpieczne domowe pielesze, powinny mieć zapewniony maksymalny komfort i zminimalizowany do zera wynikający z tej okoliczności stres.

Z kotami w odwiedziny byłam zapraszana sukcesywnie przez wszystkie lata, kiedy do Dinusiowego przedszkola uczęszczał Mikołaj, mój wnuczek. Sądziłam, że automatycznie sytuacja powtórzy się, kiedy chłopiec podejmie naukę w szkole podstawowej, która mieści się nieopodal, dokładnie koło siedziby, na tej samej nawet ulicy. Lata mijały, Mikołaj pokonywał kolejne klasy, ja systematycznie przekazywałam koci kalendarz, koledzy zaglądali do nas, poznali nasze koty i cisza, zero odzewu. Wszyscy mieli świadomość, że działa fundacja, ale nikt nie zrobił tego pierwszego kroku. Kiedy byłam pytana, dlaczego jeszcze nie byłam w odwiedzinach, spokojnie wyjaśniałam, że chyba nie nadeszła pora.
Kiedy zadzwoniła do mnie nauczycielka ze szkoły Mikołaja, umówiłam spotkanie stosując typowe procedury. Klasyczny schemat: plakat, zbiórka karmy, trzy kolejne godziny lekcyjne przeznaczone na wykład.

Czas mijał. Ciekawa byłam, w końcu przecież to w zasadzie moja szkoła.
Nigdy nie robię zamieszania wokół własnej osoby, szanuję swój czas, ale przede wszystkim wolontariuszek. Generalnie zespół tworzą dwie-trzy osoby. Jednak na inaugurację edukacji kociej postanowiłam Blance dać wolne. Zawiozła mnie na miejsce Ania, też mieszka nieopodal, a Blanka musiałaby pędzić z drugiego krańca miasta. Kompletnie bez sensu, tym bardziej, że w tej puli na wykłady zapisana była młodzież starsza, trzecie, czwarte i piąte klasy, więc raczej nie zakładałam, że będą dla nich atrakcją kocie makijaże. Postanowiłam pracować tym razem indywidulanie, licząc na wsparcie chłopców z klasy Mikołaja.

Logistyka zawsze była i jest moją mocną stroną. Nie znoszę marnowania czasu, u nikogo. Każda aktywność musi być od postaw zaplanowana. Zawsze tak było w Kociej Mamie!
Na spotkanie tym razem pojechał Ytek. Mając w pamięci incydent w przedszkolu, nie odważyłam się wyjść bez kuwety z domu. Na szczęcie kot na ten dzień nie zaplanował dodatkowych sytuacji poglądowych.

Za to czuł się fantastycznie w roli gwiazdora. Rośnie godny następca dla Iwana.
Drugi zespół prowadzący, to także sprawdzone w edukacji wolontariuszki, Natalia, Ada, wiecznie śpiąca Cobra i miły Piotr Paweł. W fundacji panuje ogólne przyzwolenie na wszelkie dziwactwa, które nie naruszają atmosfery ani szacunku w pracy. Dystans mamy w zasadzie do siebie, do okoliczności, do sytuacji, które nas zaskakują, ale nigdy nie paraliżują.
Na tym etapie już nawet nie rozwoju, ale pracy, ze stoickim spokojem przyjmuję wszystkie incydenty, w wyniku których trafiają do nas koty. Sytuacja interwencyjna jest wreszcie ustabilizowana i kocięta oseskowe czy młode, przekazywane są stosowną umową. Lubię jasne sytuacje, nie znoszę matactwa, krętactwa ani manipulacji. Nie mam czasu na przeglądanie profili wolontariuszek, wysyłania pod postem słodkich serduszek, użerania się z hejterkami na jakiś dziwnych grupach ani też czyszczenia emocji poprzez publikację memów. Kiedy mam uwagi, kieruję je bezpośrednio do adresata w cztery oczy, ale jeśli uznam, że przyszła pora na pochwałę, wtedy publicznie głaszczę delikwenta po głowie.

Nie znoszę tchórzy, chowania się za cudze plecy, a już niedopuszczalne dla mnie jest przypisywanie innym swoich wypowiedzi.
Dlaczego w tym momencie nawiązuję do atmosfery i formy pracy w Kociej Mamie? Ponieważ zawsze, kiedy spotykamy się z młodzieżą, podnosimy szczególnie temat dotyczący komunikacji. Jak ważny jest to aspekt stymulujący, normujący i korygujący wspólne cele. Fundacja składa się z wielu wolontariuszy, którzy realizują zadania działając w zespołach. Są one różne, modelują się same. Generalnie fakt, że w edukacji zajęcia prowadzą duety podnosi zawsze standard prelekcji, prowadzące uzupełniają się, współpracują. Nie mogą razem działać osoby będące ze sobą w konflikcie, które się nie znoszą z różnych przyczyn. Po pierwsze napięcie panujące między nimi przenosi się nie tylko na zwierzę, ale i na odbiorców, ponieważ awersja automatycznie sprawia, że zamiast współpracy, każda forsuje swój pomysł. W życiu jest normą, że każdy ma określone ulubione typy osobowościowe. Jedni preferują sztywny, hierarchiczny, biurokratyczny styl, inni wolą przyjazną relacyjność.

Mając załogę, w której znajdują się przedstawiciele obu grup, muszę dostosować modelowanie zespołu tak, aby uniknąć konfliktów osobowościowych. Wolontariat to nie jest obowiązek, przymus, nakaz czy kara. Satysfakcja pojawia się zawsze, kiedy generowanie własnego prywatnego czasu sprawia nam radość i daje świadomość, że jesteśmy nieodłączną, niezastąpioną częścią fajnego zespołu.

Młodzieży trzeba wypunktować wszystkie najważniejsze zasady opisujące właściwy wolontariat. Mało liderów pamięta o tym, że organizacja to nie jest ich prywatny folwark, w którym panuje terror, jednostka nie ma prawa do własnego zdania, a wybrany przez dowódcę kierunek jest zawsze tym najwłaściwszym, jedynym słusznym.
Rysując na tablicy wielkie serce, zawsze od tego motywu zaczynam opowieści o nietypowym, wyjątkowym, nieustannie modyfikowanym na lepsze, wolontariacie w Kociej Mamie.
Pierwszy etap edukacji za nami. Niebawem zagościmy ponowie, tym razem w troszkę innym składzie.

Najważniejsze już za nami. Dzięki doskonałej prezentacji naszego sprawnego zespołu, nasze notowania wzrosły znacząco pod każdym względem. Opinia perfekcyjnych i zakręconych pozytywnie na koty snuje się po szkolnym korytarzu, a dzieciaczki z klas 1-3 już niecierpliwie czekają na zjawiskowe koty.
Pod piorunującym wrażeniem jest cała społeczność. Warto było cierpliwie czekać, by zrobić sobie takie wejście!

Wiedza, aparycja, sympatyczna komunikacja, no i oczywiście bajkowe koty, wszystkie te czynniki złożyły się na świetną opinię. Już kreślimy dalsze plany na długoterminową współpracę. W zamyśle jest również spotkanie pod muralem i opowieść jak to się zadziało, że takie olśnienie na elewację miała Kocia Mama. Dobrze zaczęłyśmy fundacyjnie ten rok. Edukacja kwitnie, nieustannie zgłaszają się nowe placówki z prośbą o wizytę. Chęć w załodze jest, są nowe pomysły, oby tylko życie spokojnie się toczyło, no i koty były w dyspozycji. Dziękując za cudne spotkanie, za ogromną, szalenie pokaźną z sercem przeprowadzoną akcję zbierania karmy, nie mówimy „do widzenia” tylko „do miłego zobaczenia wkrótce!”.