KotoMania jakiej jeszcze nie było

Jakiej rangi i klasy wydarzeniem były zawsze nasze fundacyjne urodziny, zwane potocznie KotoManią mają świadomość nie tylko uważni obserwatorzy naszych działań, przyjaciele, sympatycy, ale również przyglądający się z zazdrością wrogowie, bo takich również posiadamy w swojej satelicie. To, że nie można być lubianym, kochanym, podziwianym i akceptowanym przez wszystkich, zrozumiałam i przyjęłam już dawno temu.

Tak się przecież dzieje, że osoba publiczna czy instytucja zawsze jest komentowana przez ogół i niestety na recenzje nie mamy żadnego wpływu. Obronić możemy się tylko pracą, rezultatami i podnoszeniem poprzeczki w aspekcie przyjmowanych zadań. Tak się zadziało samo, iż wykreował się przez lata pracy spokojny, równo działający zespół. Dobrze czujemy się we własnym gronie, umiemy skuteczne prowadzić interwencje, organizować akcje i kampanie, ale także lubimy i mamy przeogromną radość z bycia razem. W tym roku z okazji 14 już urodzin postanowiłam, mimo dziejących się u sąsiadów dramatów, jednak zorganizować spotkanie rocznicowe, żeby naładować akumulatory, ale także odreagować tę okropną sytuację. Od pierwszego dnia wojny cała Kocia Mama jak jeden mąż, każdy na skalę własnych możliwości włączył się w przeróżne akcje pomocowe.

Inspiracją dla mnie były Marta i Agnieszka, kiedy to przybyły do siedziby z zapytaniem na jaki termin mają przygotować lalki kotomanki. Obudziłam się i naszła mnie refleksja, toż to już koniec stycznia, niebawem zacznie się luty, a my jak dzieci we mgle nagle zapominamy o fundacyjnej tradycji.

Szybki telefon, jeden drugi i poszły w ruch trybki.

Działo się wszystko w tempie mega błyskawicznym.

Ta KotoMania była kompletnie inna od poprzednich, w innej konwencji, atmosferze, w nowej odsłonie. Tym razem nie prosiłam nikogo o patronaty, nie zapraszałam gości, nie było tradycyjnych przemówień ani występów zespołów. Nie żebym przestała ich lubić czy doceniać, nie żebym przestała szanować ich obecność z nami tego szczególnego dnia. Zwyczajnie, tym razem chciałam mieć koło siebie tylko wiernych przyjaciół i zamysłem moim było, by oni wszyscy wreszcie się poznali i usłyszeli swoje historie w jaki sposób związali się z Fundacją opowiedziane z mojej perspektywy. Wiadomo, generalnie były one śmieszne i zabawne, a opowiadane ze swadą i odpowiednim komentarzem wzbudzały salwy gromkiego śmiechu, czasem sprawiały, że rzewnie ciekły łzy. Tym razem nie chciałam blasku fleszy, kamer, wywiadów, dziennikarzy. Nie chciałam tłumu gości, a zwyczajne proste rodzinne spotkanie. Zapraszałam osobiście informując o idei, o zamyśle, o potrzebie. Bo tym razem ta KotoMania miała być wyłącznie dla nas, wolontariuszy, przyjaciół, ludzi, którzy od lat wiernie mi sekundują, wspierają, pomagają, czasem jak trzeba dodają otuchy trzymają za rękę lub tulą, kiedy płaczę z rozpaczy, bezsilności czy bólu. Oni mnie znają prawdziwą, spokojną i piekielicę, dobrotliwą, pomocną, ale i wredną, bezlitosną sekutnicę. Wiedzą, kiedy i z jakiego powodu ujawnię stosowne oblicze. Co wywołuje u mnie wściekłość a co sprawia, że jestem miodem na trudności życiowe.

Z takimi właśnie ludźmi, przy których mogłam czuć się swobodnie chciałam spędzić te 14 już urodziny firmy, która nadaje ton lokalnemu kociemu towarzystwu.

Zachowane zostały stałe fragmenty KotoManii mimo, iż nie było typowej Gali. Ania pełniła rolę mistrza ceremonii, wręczała KotoManki i stypendium im. Pitusia.

Nie obyło się i bez spisku, tradycyjnie. Marysia, przyjaciółka Fundacji, odpowiedzialna za caternig dzielnie broniła wstępu na zaplecze, bo tam rzecz jasna ukryty był cudny tort i niespodzianki. Te moje lisie kocice są niesamowite, zawsze potrafią sprawić, że jestem dumna z siebie i jakżeby inaczej z każdej nich. Mam niezwykłą Fundację, szalenie sprawną w pracy, czułą, wrażliwą, ale i ogromnie mądrą, rozumiejącą i szanującą zjawisko jakie nam się udało wywołać, bo Kocia Mama to nie tylko zwyczajna, kolejna, typowa, jedna z wielu działającą na rzecz zwierząt organizacja. To zjawisko społeczno-socjologiczne zarządzane w nowoczesny, wyjątkowy sposób, ten fakt jest możliwy i jest wypadkową dzięki każdej pracującej tu osobie. Sama połowy tych gór nie przeniosłabym, ale silna ich emocjami, silna ich intencjami, silna ich wsparciem, silna ich codzienną pracą, silna ich przyjaźnią do mnie, zdobywam każdego dnia szczyty, dla innych będące niedostępnym marzeniem. Za tę moc, za wiarę, za zaufanie tą KotoManią chciałam podziękować Ci moja kochana Fundacjo!