Ku przestrodze

Kontakt telefoniczny to bardzo trudny rodzaj wolontariatu. Bywa kłopotliwy, kiedy telefon dzwoni niezgodnie z określoną porą, a niekiedy wręcz przykry z uwagi na zachowanie ludzi.

Mam wrażenie, że inne organizacje bronią się przed takimi sytuacjami proponując kontakt wyłącznie przez e-mail, czyli de facto ucinają osobom starszym czy cyfrowo wykluczonym możliwość szukania u nich pomocy.

Kiedyś i ja wisiałam non stop na słuchawce prowadząc interwencje. Od kilku lat i ta dziedzina naszej pracy została zgrabnie uporządkowana.
Monika, Maryla i Aneta świetnie sobie radzą w rozwiązywaniu problemów bieżących, do mnie kierują sprawy trudne, sporne, wyjątkowe bądź wymagające tupnięcia nogą! Wiadomo, Szefowa.
Tysiące obowiązków, które na mnie spadły z racji założenia Fundacji, nie przytłaczają mnie wyłącznie dzięki systematycznej pracy zespołowej, ale i sprawnej komunikacji i wyjątkowo ciepłej, przyjaznej atmosferze.

Myślę, że te dziesięć lat wspólnej pracy teraz owocuje wiedzą, która pozwala spokojnie działać.
O ile kwestie związane z kotami mają zawsze priorytet, o tyle inne mogą na swój czas realizacji czekać. Tylko dzięki pracy z kalendarzem, listą bieżących zadań ale i spraw odłożonych na półkę, mogę w miarę płynnie łączyć życie społeczne, rodzinne, zawodowe i jeszcze mieć oddech na dobrą książkę, spacer czy film. Nie jest moją ideą oddanie się wolontariatowi bezgranicznie, ponieważ wychodzę z założenia, iż żadna przesada nie jest dobra. Zatracenie się w jednym temacie automatycznie eliminuje rozwój, wprowadza nudę, finalnie upadek organizacji.

Ta historia pokazuje na jak trudne sytuacje skazane są dziewczyny z kontaktu, kiedy opiekun postępuje wbrew ich zaleceniom.

Przemysłowy rejon Łodzi, karmicielka, brak kocich wrogów. Stanęła buda, potem pojawiła się druga, bowiem przyszła jeszcze jedna kotka. Pani zwierzaki systematycznie karmi, ma nawet prywatną klatkę łapkę więc sprawia wrażenie świadomej opiekunki. Zna schemat pracy oraz drogę do Kociej Mamy, oddawała nam oseski do karmienia.
I na tym niestety kończą się dobre wiadomości.

Zadzwoniła z zadaniem: wyjeżdża do sanatorium prosi kogoś o przejęcie opieki na czas trzech tygodni. W obu kocich domkach bytują kotki, nie lubią się, ale tolerują, ta jedna ma kilka kociąt…

Pytanie nasunęło się samo: „Dlaczego są małe, skoro kotka przyszła w ciąży?” Za nim cisnęło się kolejne: „Dlaczego Pani ich nie zabezpiecza? Czy ma świadomość, że może zdarzyć się przykry wypadek? Kocięta rosną, pewnego dnia buda okaże się zbyt ciasna, zaczną być ciekawe dalszego otoczenia.”
– Kompletny brak wyobraźni – furczałam ze złości – Maryla, niech pani łapie kotkę na zabieg, a małe wraz z nią schowa w lecznicy, natychmiast.

Nie mam wiedzy, dlaczego zwlekała. Mijały tygodnie, kociaki dorosły do 8 tygodnia. Kiedy wreszcie zdecydowała się na jakikolwiek ruch, kocia rodzina zniknęła, na miejscu zostało jedno poszarpane na strzępy kocie…

Ratowaliśmy je trzy dni bez efektu. Mówi się, że koty są twarde, mają kilka żyć, ale jak widać ten jeden miał inny od losu przydział. Połamany, podarty jak kartka, słabł w oczach, zbyt wątły, by organizm udźwignął liczne i skomplikowane obrażenia…

Na szczęście z czterech żyjących w budzie przetrwało jedno, udało się odłowić, kiedy na moment pojawiło się z matką.

Podsumowanie.
Zawsze dochodzi do przykrej sytuacji, kiedy opiekun delikatnie mówiąc nie do końca jest z Fundacją szczery. Przypominam po raz kolejny: tkwię w kocim temacie od prawie 20 lat, znam nawet tych, których bym nie chciała, wiem jakie mają zasady pracy, priorytety widziałam szalone wzloty i upadki nie jednej łódzkiej organizacji. Mieli tysiące lajków, mnóstwo sympatyków, ogrom fanów, tylko zabrakło na czele chłodnej, analitycznej głowy, osoby twardo stąpającej po zmieni i spełniającej składne obietnice. Z braku powyższych, zanim okrzepli w robocie, wszystko stracili.

Doszło do tragedii, nie bójmy się tego słowa.
Pozostały pytania bez odpowiedzi: gdzie przeniosła się kotka? Jaki jest los pozostałych maluchów?

Ręce opadają na zachowanie tych, co niby kochają koty nad życie. Histeria, łzy, nie cofną czasu.
Trzeba było słuchać nakazów Fundacji.

Dzięki temu wydarzeniu mam tę pewność, że pani opiekunka ceduje na nas trudne zadania takie jak karmienie kilkudniowych maluchów czy przekazanie kociątek do dalszej adopcji.
Rozumiem, że i innym brakuje DT, mnie w sezonie też nie obcy jest ten problem, bo wszędzie jest gęsto, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, by ktoś z naszego kręgu Kociej Mamy nagle w problemie był odesłany do zabiegania o pomoc w innej organizacji. Szczyt hipokryzji i zakłamania, szczególnie, iż pani współdziała z moimi od lat najgorliwszymi hejterami.

Zdjęcia nie mają szokować bólem i cierpieniem kociątka, powinny być przestrogą dla tych, którzy wiedzą lepiej.

Pomijam działania towarzyszące, otoczkę całego dramatu, nawet jeśli działają w innych organizacjach, nawet w przypadku jeśli sympatyzują z moimi wrogami, w chwili kiedy Kocią Mamę proszą o interwencję, dla dobra kotów należy słuchać i wykonywać nasze polecenia. Może wtedy unikniemy podobnych zdarzeń.

Tylko kociaka żal…