Letnie atrakcje czyli połamane kociaki w Fundacji

Tradycyjnie, kilka tygodni przed wakacjami ustalamy plan urlopowy. Każdy DT i koordynatorki podają terminy swoich wyjazdów, bym mogła ułożyć harmonogram prac, szczególnie pod kątem ich zadań.

Tradycyjnie przed swoim wyjazdem wydałam leki, sprzęt i wyprawki.

Tradycyjnie wyznaczyłam wolontariuszki, które przejmą na ten czas moje obowiązki.

Tradycyjnie pieczę nad siedzibą objęła Renata, a leczeniem i przyjmowaniem kociaków zajęła się Monika.

Tradycyjnie nie ogłaszamy w pracy przerwy wakacyjnej, świadome, że jest to wyjątkowo trudny czas. Matki wyprowadzają nieporadne młode, często niestety chore.

Tradycyjnie w tym okresie wydarza się najwięcej wypadków lokomocyjnych. Ofiarami w większości są małe, nieprzygotowane do życia kocięta, takie co to zagapią się zwiedzając świat, zagubią od matki, a potem nagle stają same przed tysiącem zagrożeń. Są przerażone, zmuszone do walki o przetrwanie.

Tradycyjnie ledwo wsiadłam do auta, zaczęły się problemy.

Najpierw lecznica pomyliła kotki. Dwie bure poddawane sterylizacji, obie dzikie, obie szare bez jakichkolwiek znaków pomagających je odróżnić.

Zazwyczaj opiekunowie dążą do tego, by pozbyć się niechcianych zwierząt, szczególnie tych mało sympatycznych, teraz jednak wisiała w powietrzu awantura, bo nagle okazało się, że karmiciele bez swoich dzikich nie wyobrażają sobie życia.

Jeszcze spokojnie tłumaczyłam:
– Ma pan burą, po zabiegu, jest dzika, zatem niech pan ją karmi.
Riposta zrozpaczonego pana:
– Ale to nie moja dzika, pani Izo ja chcę swoją!!!
O litości!!! Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać.

Na szczęście udało się naprawić błąd, opiekunowie odzyskali swoje dzikusy, wszyscy byli zadowoleni.

Kilka dni trwała cisza.

Monika pisała codziennie raporty, praca przebiegała harmonijnie, nie zgłaszano żadnych dramatycznych interwencji, nieomal uwierzyłam w sezon ogórkowy. Mogłam wreszcie odpoczywać po wątpliwych atrakcjach wiosny.

Pewnego dnia przeczytałam, że Ania znalazła w drodze do pracy maleńkiego kota. Nie trzeba było być weterynarzem by mieć świadomość, że był chory. Maryla przyjechała do Ani z koszykiem, by spakować kociaka, ale gdzie go leczyć, komu dać go na przetrzymanie, gdy wszystkie domy są zajęte?

Tradycyjnie padło na lecznicę „Żyrafa” – jest najbliżej Ani, będzie miała blisko na wizyty.

Tradycyjnie jest to pora, w której każda wolontariuszka przyjmuje maluchy na tymczas, tym bardziej, jeśli jeszcze sama je znajdzie.

W normalnym trybie pracy Fundacji obowiązują oczywiście zasady podziału pracy. Jednak wakacje to stan wyjątkowy i wtedy w gotowości staje cała organizacja. Każdy dom jest otwarty na maluchy.

Diagnoza Magdy po obejrzeniu koteczki była mało optymistyczna: niezwykle skomplikowane złamanie tylnej łapki, kości długie trzeba chirurgicznie poskładać, a Wojtek właśnie pakuje walizki na urlop…

Co mamy robić? Kota trzeba zoperować…
Monika zaczęła odrobinę się denerwować.

– Popytaj w naszych lecznicach, jak nic nie wskórasz, wtedy będę się martwić.
Ale oczywiście problem już siedział z tyłu mojej głowy.

Minęły dwa dni. Nikt się nie podjął zabiegu, tu potrzebne były umiejętności chirurga kostnego.

Czwartek rano. Lekko po godzinie 8, dla mnie to prawie południe… Uznałam, że muszę zadzwonić… Najwyżej ją obudzę.

– A czy ty nie jesteś wyjechana? – zapytała nie do końca rozbudzona Magda.
– Jestem, ale mam kota do operacji, kiedy Wojtek wraca?
– Będzie w poniedziałek.
– Magda proszę Cię, wciśnij jakoś ten zabieg, obdzwoniłam lecznice, nikt kota na stół nie położy.
– Mamy obłożenie, Iza terminowe operacje…
– A ja mam powypadkowe kocię!!! Mam pozwolić, by miało kulawą łapkę? Widziałaś, przecież to koci drobiazg, całe życie przed nim, Magda proszę!!!
– Wtorek na 10, ale wiesz, że nie będzie szczęśliwy?
– W niedzielę Ania przyniesie małą na prześwietlenia, w poniedziałek po zdjęciach będziemy mądrzejsze. Proszę daj jej przeciwbólowe, niech nie cierpi, przechodziłam ostatnio podobną sytuację, mało przyjemna.
– Wszystko zaaplikowałam, odpoczywasz trochę? – lekarka zmieniła temat.
– Oczywiście, jak zwykle, jak tradycyjnie. – śmiałyśmy się obie.

I znowu mimo dramatycznego początku, historia zakończyła się happy endem.

Zdjęcia RTG potwierdziły niezwykle skomplikowane złamanie. Wojtek oglądając je lekko poszarzał na twarzy. Miał dzień i całą noc, by opracować plan. Rano wszedł do lecznicy spięty, jak mało kiedy, bez słowa poszedł do sali operacyjnej. Ponad 6 godzin dłubał w mini kosteczkach, składając je, prostując, korygując. Asystentka ścierała pot z czoła, Magda zaglądała cichutko pytając jak idzie. Asystentka tylko wzruszała ramionami: operuje, składa, ale jeszcze dużo przed nim pracy.

Magda zadzwoniła, że ich zdaniem operacja raczej się udała. Znam te szyfry. Byłam spokojna, wiedziałam, że łapka będzie sprawna.

W środę nie wytrzymałam, poszłam do lecznicy, najpierw oczywiście odwiedziłam szpital. Mała Klara brykała w klatce, ale na trzech łapkach, tę zoperowaną ochraniała.
– Widziałaś? – zapytała Magda, gdy weszłam do gabinetu. Skinęłam głową.
– Moim zdaniem jest nieźle, wiadomo operator z górnej półki. – pochwaliłam.
– A wiesz, że w ramach odreagowania stresu padło pytanie czy aby nie zerwać współpracy z Kocią Mamą?
– Przypomina mi to chwile, kiedy ja zamykam Fundację, sytuacje kryzysowe mają wpływ na nasze emocje. Rozumiem, że Wojtek jest zadowolony z efektu swojej pracy?
– Rzucasz mu wyzwania – tak to ostatnio ujął!!!
– To nie ja, to głupi ludzie, którzy zamiast sterylizować udają, że nie ma problemu. To hipokryci, którzy zabierają maluchy domowym kotkom i niosą je na śmietnik. W tym roku na palcach obu dłoni mogę policzyć dzikie koty, reszta naszych rezydentów, to maluchy z domowych miotów.

Obie wiemy, że mam rację. Ta wiedza jest  przykra i przytłaczająca, boli mnie, jak mało empatyczne jest środowisko niby-miłośników kotów.

A Klara jest dzielna.

Jej się udało! Nie boi się dorosłych kotów, rośnie, zdrowieje, nabiera ciała. Zapomniała, że urodziła się jako dzikie kocię. Jest pod kontrolą lecznicy. Rehabilitacja przebiega sprawnie.

Za czas jakiś znowu zrobimy zdjęcia RTG i obejrzymy złożoną łapkę, a potem już tylko oczekiwać będziemy na osobę, która pokocha naszą łaciatą Klarę.

 

Leczenie klary można wesprzeć tu.