Na szczęście w życiu panuje równowaga

Często słyszę pytanie: jak Ci pomóc Kocia Mamo skoro nie mogę adoptować żadnego futra?
Form jest wiele: opieka wirtualna nieadopcyjnego kota, stały przelew na konto, wsparcie celu na SiePomaga, zbiórka karmy w przedszkolu, szkole, gimnazjum czy w firmie, zakup fantów na Pchlim Targu bądź na Bazarku dla kociąt prowadzonym przez Anię. Można przekazać rękodzieło, rzeczy zbędne w domu, pomóc w transporcie. Gama możliwości jest przeogromna, wystarczy tylko wyrazić chęć, a ja z pewnością znajdę odpowiednie zadanie.

W przypadku prowadzonych wspólnie interwencji, mam jedną serdeczną prośbę: słuchajcie proszę nakazów wolontariuszek, nie bójcie się zadawać pytań, ale też nie kwestionujcie ich poleceń, ugadując się bez sensu i tracąc czas. Dla Państwa bywa, że jest to aktywność nowa i jednorazowa, dla nas schemat, wręcz rutyna, wystarczy zatem sumiennie wykonywać polecenia, a interwencja ma szansę szybkiej i skutecznej.

Zapewniam, że wszystkie ale to wszystkie aktywności nadzoruję osobiście. Jednak nie uważam, bym musiała się w nie angażować i wisieć na słuchawce po kilka godzin dziennie. Opiekę nad interwencjami sprawuje stały zespół, dziewczyny są bardzo dobrze wyszkolone w temacie odławiania kotów, nawet tych dość przebiegłych.

Zgłaszając się do Fundacji proszę pamiętać, iż działamy ponad 10 lat. Szmat czasu, ale też rozlicznych, niekoniecznie szablonowych, klasycznych przypadków. Moja wiedza w temacie oswajania i metod łapania jest bazą wiadomości, z której w przypadkach trudnych korzystają wolontariuszki. Dlatego nawet, jeśli niekiedy zalecenie nie jest banalne, proszę stosować, efekty będą pozytywne.

Najtrudniejszą grupą w kwestii współpracy są Ci opiekunowie, którzy wiedzą lepiej!
Efekty ich niespójnego, chaotycznego działania zawsze są takie same: matka wyprowadza młode i cały miot dziczeje, a ona sama mając wiedzę, gdzie były postawione miski, wraca w następnej ciąży, a bywa, że i te starsze powracają. Tak buduje się spore stado wymagające opieki, czyli sytuacja wymyka się ewidentnie spod kontroli.

I wtedy jest lament, a praca zaczyna się od początku, z tym tylko, że tym razem trzeba się bardziej zaangażować i poświęcić dwa razy więcej czasu. No i stołówkowi bywalcy stanowią już pokaźną gromadkę, więc o kosztach karmienia przez grzeczność nie wspomnę.

Wariant drugi jest chyba trudniejszy. Nieudolne próby odłowienia powodują ostrożność matki i dzieci. Mijają tygodnie, a maluchy korzystając z wolności uczą się niezależności, złapane naturalnie odmawiają współpracy, drapiąc i gryząc tych, którzy próbują je socjalizować.
Wynik jest taki, że to my jesteśmy pogryzione, poranione, a przecież można było uniknąć przykrych zdarzeń. Ale jak się natrafi na tych co wiedzą lepiej, taki jest efekt.

Bywają na szczęście i współpracujący karmiciele, podam dwa przypadki, które ostatnio pilotowałam sama.

Pierwsza dotyczy zabezpieczenia 17 kociaków mieszkających gdzieś na wsi pod Bełchatowem.
Pod opieką 5 małych i 12 dorosłych, na nieszczęście miasteczko położone na skraju dwóch gimn, każda z kwitkiem odsyłała karmicielkę, twierdząc, że to nie ich rejon. Trudno dźwignąć finansowo zabiegi takiego stada. W piątek kilka tygodni temu, przy okazji wizyty w jakiejś weterynaryjnej lecznicy, pani dostała kontakt do mnie z informacją, że ta kobieta na pewno pomoże!

Zadzwoniła w sobotę wczesnym popołudniem, w niedzielę przybyła po kontenery, w poniedziałek dowiozła do wskazanej lecznicy sześć kotów. Odbierając te zabezpieczone, wymiennie dostarczyła resztę czyli kolejne sześć i dodatkowo 5 małych.

Od naszej pierwszej rozmowy mija trzeci tydzień, szybko, bez zamieszania, żadnych nerwów, wiszenia godzinami na telefonie. Składała oczywiście raporty, ale zawsze przestrzegając wstępnych ustaleń: kontakt po 18.

Druga interwencja była bliższa, dotyczyła Tuszyna.
Niby gmina prowadzi program, ale tym razem usłyszałam:
– Pani Izo, nie mam do nich zaufania! Będę partycypować w kosztach, tylko proszę mnie nie odsyłać gdzie indziej.
Cóż miałam począć?
Dostała klatkę łapkę, dwa kontenery, kennele. Działała pod dyktando. Maluchy odłowiła, oswoiła, wyleczyła giardię, czyli specyficzną robaczycę. Teraz poluje na matkę. Ma trudno, na podwórku 5 psów i niewspółpracujący sąsiedzi, ale znając upór i konsekwencję, osiągnie cel.

Przypominam raz jeszcze: bywa, że i ja prowadzę interwencję, dlatego komunikujemy się zawsze w ustalonych godzinach. Nie zadajemy pytań, które mnie osobiście bardzo bolą: „Czy te koty dobrze trafią?”, „Czy na pewno do dobrych domów?”
Rozumiem emocje i przywiązanie, ale skoro nasuwają się wątpliwości czy jesteśmy dość kompetentne w temacie adopcji, alternatywy są dwie: proszę udać się o pomoc do innej organizacji, z tego co wiem działa ich kilka na trenie Łodzi albo samemu stworzyć dom tymczasowy, dzięki czemu będą mieli państwo bezpośredni wpływ na wybór stałego opiekuna a przy okazji świetną okazję poznać uroki tymczasowania takie jak np. choroba wszystkich kociąt na raz i 3 godziny w poczekalni u weterynarza.

Nie oczekuję ukłonów, specjalnych podziękowań, zadowolę się odrobinę wyrozumiałości, zrozumienia, współpracy.