niespodzianka

Geneza powstania każdej organizacji charytatywnej jest w zasadzie taka sama, ma działać pomocowo na rzecz wybranej grupy ludzi lub zwierząt. To jest punkt wyjścia. Cel szczytny, łączenie ludzi dobrej woli w pracy dla tych, którym los nie oszczędził przykrych doświadczeń. W naszym przypadku zbudowałam grupę, w której koty są tylko hasłem łączącym wolontariuszy, ale nie powodują, że skupiamy się wyłącznie na działaniu dla nich. Nie raz przypominałam, jak i dlaczego, z powodu jakich zdarzeń, fundacja ewoluowała przez lata aż do obecnego stanu jakości pracy.
Zakładając Grupę Kocich Opiekunek, jak zwykle swoim zwyczajem, szansę na wykazanie dawałam wszystkim, którzy tylko, nawet na moment, do nas zawitali. I teraz, po prawie pół wieku wolontariatu, spokojnie mogę wysnuć podsumowujące wątki. Pierwszy najważniejszy, to moja niezależność. Od samego początku bacznie pilnowałam, by nikt, ale to nikt, nigdy nie wszedł mi, mówiąc potocznie, na głowę. Skoro wszyscy jednomyślnie przerzucili na mnie odpowiedzialność finansową, tylko ja zawsze podejmowałam wszystkie strategiczne decyzje, dotyczące przede wszystkim stanu konta. Stabilny budżet jest buforem bezpieczeństwa, niezależności, ale i efektywności. Nie byłoby takich rezultatów, gdyby pustką świeciło nasze konto. Stanowisko, że kobiety nie powinny sobie zaprzątać głowy pieniędzmi, jest głupie, odrealnione, pachnie hipokryzją i ustawia kobietę w roli niezbornej, ograniczonej istoty. Przypomnę, że to z reguły kobiety prowadzą gospodarstwo domowe, to one muszą tak zaplanować budżet, by pokryć wszystkie wydatki, niezbędne dla prawidłowego i spokojnego funkcjonowania rodziny. By kupić produkty na obiad czy inny posiłek, nie idą przecież po pożyczkę do banku czy do sąsiada. Żeby kupić buty, opłacić dodatkowe zajęcia, nie wynoszą z domu przedmiotów do lombardu. Planowanie i rzetelne szacowanie kosztów codziennego życia jest nie lada sztuką, dlatego o wielu prowadzących dom mówi się z szacunkiem: dobra gospodyni!

Dokładnie takie same procedury dotyczą wydatków związanych z prowadzeniem fundacji. Stabilność finansowa przekuwa się w rytmiczną pracę w trybie „na pełnych obrotach”. Tę swobodę interwencyjną dostrzegają nie tylko sympatycy i osoby blisko związane z fundacją. Nasze wyniki nie uchodzą także wrogom, zazdrośnikom i tym, którzy źle nam życzą. Życie byłoby zbyt piękne, gdyby po świecie chodziły tylko osoby empatyczne, spolegliwe i niekłótliwe. Dla równowagi, dla dyscypliny i uczciwej samooceny, muszą funkcjonować i ludzkie hieny. Kto nie zrozumie tych reguł, zawsze będzie miał kłopot z podjęciem swojej niezależnej decyzji.
Wątek finansowy wiąże się naturalnie z drugim, równie ważnym, dotyczącym formy zabiegania o wsparcie. To jest nasze, oprócz stabilności finansowej, chyba najważniejsze osiągnięcie, że nigdy nie zabiegamy o pomoc, sięgając po formę żebrania.

Oczywiście podejmujemy akcje i kampanie mające przynieść określone profity, jednakże nigdy w stylu nachalnym, dramatycznym czy szantażującym. Opowiadamy, na jaki cel przeznaczymy uzyskane środki, ale nie korzystamy z płaczącej, proszącej formy.
To, czy darczyńca zdecyduje się na pomoc, nie może wynikać z litości. Taki patent udaje się tylko raz, a potem przynosi odwrotny efekt, ponieważ firma kojarzy mu się z balansującą na krawędzi funkcjonowania, o krok od upadku, plajty czy, jak kto woli, bankructwa. Topienie pieniędzy na karkołomne cele, będące efektem dziwnych decyzji, nikomu się raczej nie uśmiecha. Darczyńca woli, by jego wkład wykorzystany został w sposób przemyślany, z intencją pomocową dla zwierzęcia. Nikt nie lubi partycypować w kosmicznym zadłużeniu, wynikającym z braku wyobraźni prezesów.

W jakim celu popełniłam ten wywód? Oczywiście, jak zwykle, zaraz będzie pointa.
Darczyńcy wybierają do nas różne drogi przy użyciu sobie wygodnych okoliczności. Jedni wpłacają określone sumy na konto, inni udzielają się na forach, przekazując wpłaty na wybrane koty, jeszcze inni gromadzą rzeczy na Pchli Targ albo zbierają karmę. Potem, w zależności od odległości, wysyłają paczkę albo zaglądają osobiście z wizytą. Teraz miałam przyjemność spotkać się z Panią Beatą, która przekazała kotom prezenty. Miła, sympatyczna no i spontaniczna. Dawno nikt mnie tak nie wyściskał! Pochwały i resztę miodu, jaki wylała na moje serce, sobie zostawię. Podzielę się natomiast z przyjemnością wiadomością, a raczej odpowiedzią na pytanie, które zawsze poznanym darczyńcom zadaję, a mianowicie, dlaczego wybrała akurat Kocią Mamę.

Decyzja jest wypadkową obserwowania, w jaki sposób i z jakim rozmachem fundacja działa.
To jedno stwierdzenie tylko potwierdziło po raz kolejny, że dobrą wybrałam drogę, ale i formę. Lepszym życie zawsze pomaga, a jeśli do intencji, empatii, dołączy także godność i zdrowy rozsądek, to mieszanka raczej przynosi sukces, nie klęskę. Z całego serca dziękujemy za bycie w naszym kocim teamie!

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź