Prawdziwi przyjaciele

Kiedy zakładałam Kocią Mamę, na pewne sytuacje byłam już dość mocno przygotowana. Będąc Szefową kociej grupy, bywałam na różnych spotkaniach branżowych, odbywających się w Urzędzie Miasta lub Wydziale Ochrony Zwierząt. Kiedyś, dawno temu, byłam nawet przez czas jakiś członkiem Łódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt, a że od zawsze miałam stabilne poglądy i kompletnie nie byłam sterowalna, uznano mnie za personę non grata i poproszono o zwrot zaszczytnej legitymacji!


Nie płakałam z tego powodu, aczkolwiek wyniosłam z tej znajomości dość osobliwe nauki, a mianowicie, jakich posunięć unikać jak ognia, by nie zepsuć atmosfery zaufania, otwartości i chęci do działania. Po tym incydencie dokładnie już wiedziałam, jaka ma nie być rodząca się Kocia Mama. Nie problem jest w ludziach, a w ich przywódcach, nie ma rozwoju tam, gdzie nie ma jawności, partnerstwa, perspektywicznego i gospodarskiego myślenia.

To, że silną ręką trzymałam ster na początku, kiedy budowały się struktury, wyszło tylko z korzyścią dla dalszych dołączających. Zasady są jasne, w sumie niezmienne, a sztab najważniejszych, tych, na których opiera się moja praca i wspólne działanie, nie jest gronem wzajemnej adoracji, a inteligentnymi, rozwijającymi się kobietami, które, jak ja, nie mają kompletnie czasu na czcze pogaduszki czy rozmowy motywacyjne, z których finalnie nic nie wynika. Nie zachęci się nikogo do pracy, gdy nie jest się w stanie zapewnić odpowiednich narzędzi czy akcesoriów. Koty powietrzem się nie wyżywią, a faktury same nie opłacą, dlatego na czele każdej organizacji, obok frontmana, musi stać solidny menadżer, biegły księgowy i sprawny prawnik, pilnujący zgodności realizacji statutu wobec nowelizacji aktów prawnych.
Czując na plecach oddech zawistnych, tych, którym się nie udało zebrać wokół takiej fajnej, jak moja, gromady przekochanych wolontariuszy, proponuję porzucić hejt. Nie jest to bowiem dobry ani wzbudzający aplauz model społecznej pracy. Zdecydowanie lepiej byłoby podjąć, mimo zaszłości, próby współpracy na rzecz środowiskowych.

Na szczęście, obok mnie są też autentycznie życzliwi ludzie, którzy obserwują wydarzenia dziejące się w Fundacji. Pora na czapkowe już się rozpoczęła, więc przyjaciele spieszą z pomocą, adekwatną do potrzeb. Kasia, nauczycielka ze szkoły podstawowej przy ulicy Centralnej w Łodzi, tradycyjnie, od lat zaprasza nas na spotkania edukacyjne, gromadzi karmę na każde urodziny, a w tym roku, z uwagi na inny model KotoManii, prezent dotarł nie w lutym, a w maju, z dedykacją dla małych kociaków. Takie sytuacje dodają siły do codziennej pracy i sprawiają, że same ładują się akumulatory, bo takie gesty to nie tylko konkretna, realna pomoc, a dowód szczerej przyjaźni, zaufania i szacunku do wysiłku, jaki czyni każdego dnia cała Fundacja, by nasza praca przebiegała sprawnie i bezkolizyjnie.

Dziękując dzieciaczkom za super życzenia, za pomoc, za bycie z nami, cieszę się, że przez ręce Kasi co roku przechodzą dobrze ukierunkowane młodziaki. Od pierwszego dnia w szkole już mają wkładane do głowy, serca i umysłu, że w Łodzi jest i działa taka fajna kocia fundacja i czasem, kiedy ma mniej obowiązków, zagląda z kotami do szkoły, o której mówimy, iż jest położona na drugim końcu miasta.