Przystępujemy do akcji czyli zabieramy kociaki

– Pani Fundacja jest kompletnie inna, jakaś taka trudna do zdefiniowania.
Pytająco uniosłam brwi.
– Jakieś zarzuty konkretne?
Pan popatrzył na mnie uważnie, delikatnie się się speszył, jakby zawstydził swojej śmiałości, ale skoro teza już padła, swoim zwyczajem czekałam na ciąg dalszy!
– Jakieś uzasadnienie?!
– No, bo Pani jest taka dosłowna… Konkretna… Wymagająca…
Zerkał nieporadnie, bo nagle zrozumiał, że kompletnie się pogubił w zarzutach, że w sumie źle odbierał i pojmował moje zachowanie, zresztą nie on pierwszy.

Nie jestem ani zimna ani podła, a już tym bardziej wyrachowana. Nie mam czasu na żadne spiski czy jakieś głupie tajemnice, jestem do bólu czytelna i daję wyraźne oznaki co mnie złości, doprowadza do szału, co spędza sen z oczu, a co cieszy i motywuje. Zbyt dużo osób zgromadziłam wokół siebie, zbyt dobre notowania ma Fundacja, bym bawiła się w podchody i grała na uczuciach oddanych, zaangażowanych wolontariuszek. Mogą na mnie liczyć w każdej chwili swego życia, nie dotyczy to tylko wspólnych działań w kociej sferze.

– No, ale czasem zachowuje się Pani nie jak kobieta a generał.
Uśmiechnęłam się.
– A o to Panu chodzi! Faktycznie, mam charakter, swoje zdanie i wiem, w jakim kierunku chcę, by podążała Fundacja Kocia Mama! Ma Pan rację, trudno się ze mną negocjuje i pracuje, kiedy brakuje uczciwości i otwartości. Mam wbudowany detektor wyczuwający fałsz, obłudę i kłamstwo. Ze mą raz tylko próbuje się grać znaczonymi kartami. Szybko się uczę, a jeszcze szybciej eliminuję leserów z mojej grupy.

Takie rozmowy na szczęście nie odbywają się zbyt często. Dziwnie się czuję, kiedy muszę tłumaczyć dorosłym ludziom zasady, które powinny być przestrzegane przez wszystkich. Wystarczy popatrzeć, jak działa moja Fundacja, góry przenosi, bo żadna nie ma ochoty ani czasu bawić się w niedomówienia i półprawdy. Faktycznie przypomina armię dobrze wyszkolonych specjalistów!

Dom Wioli został opróżniony. Szykowałam miejsce na akcję „Kociak”.
Dzieci Etylinki przyjechały do Łodzi, podrzucone rodzeństwo na szczęście poszło do adopcji. Zostali tylko chorzy kolorowi bracia.

Zasada pierwsza, najważniejsza: najpierw zabezpiecza się zawsze te najbardziej chore, one mają zawsze priorytet w każdej interwencji.

Zasada druga, równie istotna: zabiera się wszystkie małe, nie wybiera się tylko rokujących szybką adopcję czyli kolorowych i genetycznych dziwaków, miksów zrodzonych z ludzkiej fantazji wynikających z pomysłów jakby tu na zwierzakach zarobić.

– Jesteś pewna? – Wiola była trochę przerażona.
– Zdecydowanie, teraz na ratunek wszystkie mają szansę, nie wiemy co się zrodzi w  głowie tego Pana. Decyzji nie zmienię. Działaj!

Miałam świadomość, że psuję jej urlop, że zabieram czas przeznaczony na bycie z rodziną, że zaburzam plany, ale ta interwencja zbyt długo była przygotowana, zbyt dużo czasu zabrało nam przekonanie Pana. Trudno się działa w oparciu o czyjś kaprys.

– Mam 8 – zameldowała Wiola wieczorem – Dwie trikolorki zwiały, bo drzwi były otwarte, latają teraz  po ogrodzie.
– No to masz kurs.
– Furtka się nie zamyka, jak opiekun idzie do pracy, koty siedzą na dworze. Wezmę saszetkę i złapię cwaniary bez problemu, raczej nie są przejedzone!
Wiola nie rozpaczała, nie narzekała tylko planowała.

– Jest komplet – brzmiał wieczorny raport – Jutro jadę do lekarza, uprzedziłam już, że trochę przytaszczę tych futer.
– Elegancko, dziękuję, spisałaś się świetnie!
– Teraz tylko będzie niezła zabawa, by wyleczyć to towarzystwo.