Raz nawiązany kontakt

Poznałyśmy się jakiś rok temu podczas typowej niby interwencji. Pani otrzymała roboczy przydomek „Ta, od Devownów”, żeby w komunikacji fundacyjnej każdy wiedział o kim rozmawiamy. Nie będę wracać do przeszłości, swój cel osiągnęłam: kocura-dziecioroba, starego, brzydkiego Devona pani wykastrowała u Małgorzaty, wolałam mieć na 100 % pewność, że dotrzyma obietnicy. Zabrałam wszystkie niechciane kocięta. Te, po które mimo znamion rasy nikt się nie ustawiał w adopcyjnej kolejce.
Zgodnie z tym co powiedziałam, o losie przekazanych kotów pani dowiadywała się ze strony internetowej Fundacji. Nie piętnowałam, nie dawałam bulwersujących wpisów na fejsie, rzeczowo i chłodno informowałam o tym co się z kociakami dzieje. „Miłość” do rasy i chęć łatwej kasy spowodowały dramat, który najwidoczniej przerósł panią.

Dwa umarły na FIP, zbyt blisko kojarzone. Reszta potwornie zarobaczona toczyła batalię o życie. Lekarki załamywały ręce mówiąc: „Trzeba bardzo się postarać by takie robale w domu wyhodować.” Milczałam, bo co miałam powiedzieć w chwili, kiedy zdecydowałam się pomóc, miałam nagle zmienić zdanie?

Pół roku trwało, by ogarnąć tę interwencję. Leki, koszty, Tęczowe Mosty.

Jesienią pani się Maryli przypomniała. Pamiętałam, że było tam jeszcze kilka kociąt do przejęcia.  Zaczęłam porządek jak zwykle od najmniejszych.

– Pani od Devonów bardzo Cię chwali – pewnego dnia oznajmiła Maryla.
– Hmmm? – wolałam nie zagłębiać się w szczegóły.
– Że jesteś taka słowna, że taka kompetentna, że szalenie skuteczna, prosi o nasze linijki z 1%, bo będzie nas promować, ma swój dość duży krąg kocich znajomości.
– Już widzę, te koty do nas ściągane…  Maryla teraz nie ma nic za darmo, wszystko ma swoją cenę!
– Ty to jesteś! –  żachnęła się lekko.
– Jestem realistką i nie wieszam gruszek na wierzbie – wpadłam jej w słowo – Jak znam życie, zaraz wyczyścimy kilka hodowli pseuduchom.

Nie musiałam długo czekać na to, by moje słowa okazały się prorocze.
– Mam zgłoszenie – zaczęła Maryla jakość niemrawo.
– ???
– Pani od Devonów, chce nam przekazać trzy młode, od koleżanki, która wybyła do Szkocji, nie sprzedały się. Miks Devona i dachowej, dwa ze znamionami rasy, trzecie dachowe… Tym razem nie dała ogłoszenia na OLX, twierdzi, że Ty lepsze domy znajdziesz… Woli oddać nam za darmo niż je sprzedać.
– No popatrz, jaka metamorfoza!
Resztę wniosków zostawiłam dla siebie, nie było sensu podejmować dyskusji.

Trzeba było nalotu z policją pewnej łódzkiej fundacji, wstydu w kamienicy, protokołu ze stekiem wykluczających się bzdur, kilku niepotrzebnych kocich śmierci i moich gorzkich, ale prawdziwych słów, by kobieta przejrzała na oczy albo raczej nabyła świadomości, że z tą Fundacją nie ma drogi na przełaj.

– Wezmę tę trójkę – postanowiłam – Filemon jest pusty, niech Anna je przejrzy zanim dalej wypuści.

Przybyły razem, nie powiem cudne: długie usiska, smukłe ciałka, sierść typowa dla Devonów, ale ubarwienie typowo dachowe, na bank skrzyżowane z burą dachówką.
Gerda, Kaj, Pianka.

Rutynowo: badanie, ocena stanu zdrowia, wieku, odrobaczenia, szczepienia. Dalej pobyt pod czujnym okiem Anny, bo na wiadomość, że mamy koty od Pani Devonowej truchleją ze strachu opiekunki prowadzące DT…