Rodzaje edukacji

Każda organizacja przechodzi różne etapy podczas swego rozwoju, jest to sytuacja całkowicie naturalna. Od małego zalążka, jakim była niegdyś kocia grupa opiekunek, stałyśmy się dużą Fundacją. Jednak pamiętać trzeba o jednym, to nie ja agituję do przyłączenia, do społecznego działania, jest to kompletnie swobodna decyzja podjęta, jak mniemam, po głębokim zastanowieniu przez osobę chętną do wolontariatu.

Praca w grupie zobowiązuje do szanowania prawa do samostanowienia, ale jednocześnie nakłada dość istotne ograniczenia. I tak, skoro szczycę się tym, że szanuję wolę i akceptuję wybory odnośnie działania, jednocześnie z przyjętych zobowiązań rozliczam skrupulatnie, bowiem gdybyśmy działały opieszale i bez konkretnego planu, nic by nam się nie udało doprowadzić zgrabnie do końca, panowałby marazm wykluczający finalizację konkretnej aktywności. Dlatego preferuję pracę w oparciu o plan, termin i kalendarz, a nie na zasadzie jak się uda, to będzie!

Nie będę po raz kolejny wychwalać Katarzyny, jak to cudnie prowadzi terminarz kocich spotkań, jak ładnie zachęca do zbierania karmy, jak się troszczy o kompletowanie zespołów.
Dobrze przygotowane spotkanie logistycznie to najtrudniejszy etap, bowiem mam świadomość ile czasu trzeba przeznaczyć na te niekończące się ustalenia odnośnie daty spotkania, ilości klas, przygotowania zespołów. To czas, którego nikt nie zlicza do statystki, a którego więcej potrzeba aniżeli do przeprowadzenia konkretnej lekcji. Same zajęcia to już tylko czysta przyjemność, bo edukatorki doskonale potrafią w każdej społeczności ciekawie i interesująco je przeprowadzić. Zresztą powiem szczerze, nie widzę żadnej trudności w opowiadaniu o tym, co jest przecież pasją i sensem naszego życia.
Nie prowadzimy wykładów o lotach kosmicznych, czy budowie mostu, a o tym, na czym znamy się świetnie, czyli jak to kot potrafi nam życie umilić lub utrudnić w zależności od tego, w jakim nastroju się tego dnia obudził w zależności od faktu czy wstał prawą czy lewą łapką.
Od naszej inteligencji, ale i od serca jakie wkładamy w nasz wolontariat, zależy jakie po sobie zostawimy wspomnienie.

W tym roku edukacja przeprowadzana jest w trzech rodzajach: klasyczna czyli typowe kocie opowieści skierowane do dzieci i młodzieży, projektowa czyli wykłady przeznaczone dla osób dotkniętych chorobą Alzheimera oraz oferta dla Seniorów czyli osób skupionych w tego rodzaju klubach.
Każda duża organizacja widzi fajny potencjał w ludziach określanych dostojnie, że są trzeciego wieku. Organizowane są dla nich programy motywujące do aktywności zamiast biernego trwania na emeryturze. Niejednokrotnie są to ludzie o potrzebie bycia aktywnymi, problem polega na trudności dotarcia do nich.

Bardzo pomocne i ułatwiające nam poznanie takowych ludzi są zaproszenia do placówek zrzeszających Seniorów, podejrzewam, że funkcjonują one w każdej dzielnicy.
Ostatnio z Gosią miałyśmy przyjemność gościć właśnie w Klubie Seniora. Adekwatnie do wieku słuchaczy, tym razem kompletnie wyjątkowo pracowałam z 14 letnim Leonem. Mój faworyt dawno już przeszedł na zasłużoną kocia emeryturę, choć muszę przyznać, że był On wyjątkiem w mruczącej ekipie edukatorów, lubił uczestniczyć w spotkaniach szczególnie z dziećmi.
Od kilku lat, kiedy w moim życiu pojawił się syberyjczyk Iwan, przejął zadania starego Leona.
Tego dnia, nie mam pojęcia co wstąpiło w tego kota, bowiem postanowił pomieszać mi szyki i tak zdecydowanie odmówił pójścia na spotkanie, że w czasie kiedy udałam się po Jego osobisty kontener, tak się skutecznie zaszył w domu, że obie z Gosią nie mogłyśmy łobuza znaleźć!
Gosia jest zbyt jeszcze ostrożna, bym ryzykowała, więc siłą rzeczy do pracy musiał pójść Leoś!
W sumie dobrze wypadło, bo miałam piękne nawiązanie- zachętę i potwierdzenie, że w każdym wieku można wykonywać jakąś fajną pracę, trzeba tylko wybrać taką, która wiąże się z naszą pasją czy marzeniem.

Było jak zwykle inaczej, bowiem raczyłam słuchaczy opowieściami o kotach dla nas najważniejszych czyli kalekich i chorych, oraz o tym, w jaki sposób gromadzę na te bidy fundusze na operację. Opowiadałam jak to Fundacja łączy wszystkich w mieście, jak plączą się nasze kocie ścieżki z chorymi dziećmi z Centrum Zdrowia Matki Polki, jak to zbieramy nakrętki, jak to pomagają nam artyści i politycy, dlaczego organizuję KotoManię i jakie mam z niej profity, w jakim celu stawiamy się regularnie w szkołach i przedszkolach, po co drukuję linijki i zakładki zachęcające do przekazania 1 % i jak mi się udaje nie odmówić żadnemu kotu, który kwalifikuje się do skomplikowanej operacji.
Lubię mówić o pieniądzach, nie nabieram wody w usta, kiedy słyszę pytanie o wydatki czy fundacyjny budżet. Jestem, jeśli idzie o społeczne pieniądze, tak uważna i wręcz skąpa, że kilka lat temu Emilka nazwała mnie McKwaczem!

Nie ma rozwoju bez inwestycji, ale one muszą być mądre.
Przez 20 lat uważnie operuję powierzonym mi zaufaniem, dlatego mogę coraz lepiej dbać o bezdomne koty. Nie idę na łatwiznę nie usypiam, walczę!
Nie chciałam, by zaszkliły się niektórym osobom oczy, nie w tym celu opowiadałam o Tenorze, Pitusiu czy pobitej prętem Balbinie. Sięgałam po klasyczne dla nas interwencje, te które podejmujemy nie bacząc na koszty. Przecież od zawsze umiałam na operacje ratujące życie zdobyć pieniądze!

Jak pani pomóc? Usłyszałam podczas pożegnania kiedy to wręczono mi przepięknego, uszytego ze skarpetki kota z przesłaniem, by mnie nigdy nie opuszczał optymizm do pełnienia misji.
Kto uszył tą maskotkę? Tradycyjnie dla siebie, na pytanie odpowiedziałam pytaniem.
To my, Panie z Klubu….
Uśmiechnęłam się, to uszyjcie mi ich więcej, sprzedam….To jest właśnie najfajniejsza pomoc!
A jak chcecie, zapraszam stańcie latem z nami na kiermaszach, chodźcie na edukację.
Jak tylko podejmiecie decyzję, zapraszam, a zajęcie to ja już przydzielę!
Jeszcze tego samego dnia odebrałam z Klubu wiadomość : Zapraszamy po maskotki, przekażemy na chore kotki!
Angela pojechała, a ja rzecz jasna, już je sprzedałam!