Szybka akcja, czyli ratowanie cmentarnego kota

Ta akcja na szczęście zakończyła się w sumie pomyślnie, ale daleko byłoby do happy endu, gdybym była mniej czujna.
Doceniam wszelkie środki przekazu odnośnie szybkiej współczesnej komunikacji, ale w dobie tak łatwego dostępu do internetu nadal mimo wszystko najlepiej w pewnych okolicznościach skorzystać z telefonu.

Nauczyliśmy się korzystać z czatów i poczty mailowej. Wiele nam to ułatwia i szalenie oszczędza czas, jednak pamiętać należy, że nikt nie przegląda wiadomości nieustannie, tak samo jak nie odczytuje momentalnie czatów czy wysłanych sms.
Od lat przypominam, w sytuacjach kryzysowych czy wypadkowych najlepszą formą kontaktu z Fundacją jest rozmowa telefoniczna. Nie ma bowiem opcji by wolontariuszka zignorowała zgłoszenie. Są rzecz oczywista podane godziny, w których najłatwiej jesteśmy dostępne, jednak zdarzenia nagłe traktowane są wyjątkowo.

Tym razem było dokładnie według złego schematu. Ktoś podczas wizyty na jednym z łódzkich cmentarzy zauważył poturbowanego, okaleczonego kota, ewidentnie z urazem biodra, przejęty jego wyglądem zgłosił zapytanie do Kociej Mamy czy możemy się o kota zatroszczyć. To działo się około południa, dokładnie w godzinach mojej pracy, wyłączone mam wówczas dźwięki, żebym mogła się skupić. Kątem oka zauważyłam wyświetlającą się wiadomość w powiadomieniach, szybko odczytałam prośbę. Generalnie w takich sytuacjach nie reaguję natychmiast, wszelkie komunikacje zostawiam na czas po skończonej pracy. Jednak forma wiadomości zaniepokoiła mnie odrobinę, szybko wystukałam: Proszę o kontakt z Marylą, telefon podany na www.

Po 17 zgodnie z regułą, skontaktowałam się z Marylą. Pani zgłasza kota, okolice Szczecińskiej, koło cmentarza błąka się jakiś „poczochraniec”, pani twierdzi, że cały pokryty bliznami… co za horror mi tu opowiadasz, już moja wyobraźnia podsuwa mrożące krew w żyłach obrazy: czarny kot, blizny, cmentarz… zanim zawału dostanę Maryla, poproszę do kobiety numer telefonu… to chyba nasza była wolontariuszka, na imię ma Margot… Nie kojarzę takiej… sprawdzę!
Rzecz jasna Maryla z przejęcia usłyszane fakty nieźle przekręciła. Pani oczywiście działała jako dom tymczasowy, ale dla psów. Kotów się boi, unika jak ognia, ale widok tego był tak przerażający, że prawie pękło jej serce!
Kiedy wyrzuciła z siebie informacje odrobinę nieskładnie, poczekałam aż się wyciszy i przeprowadziłam swój tradycyjny wywiad: proszę teraz skupić się na moich pytaniach i odpowiadać tylko na nie, bez swoich wrażeń, suche fakty pomogą mi zdecydować jaką podjąć decyzję, czyli do której lecznicy i jak kota przetransportować. Dobrym i szalenie pomocnym w tej interwencji było szalone zaangażowanie pani, była mobilna i chętna do współpracy, a to szalona rzadkość.

Kto panią skierował do Kociej Mamy? Koleżanka, podobno pani słynie z ratowania beznadziejnych przypadków, ma pani dobrą opinię wśród kociarzy! Uśmiechnęłam się słysząc te słowa. Momentalnie sprowadziłam panią na ziemię. Opinia kształtuje się w zależności od wzajemnej komunikacji, jeśli interwencja przebiega pomyślnie, bez kolizji, niedomówień i świadomie nieprawdziwie podawanych mi faktów, rozstajemy się w miłej, sympatycznej atmosferze, ciesząc się, że zaopiekowaliśmy się wspólnie kotem. Jednak, w przypadku, kiedy wkrada się motyw kłamstwa, pracujemy nadal, by uratować zwierzątko, ale nie jest już ani miło, ani przyjaźnie czy ciepło, a po interwencji zamiast satysfakcji pozostaje niesmak. Wiem, o czym pani mówi, wyjaśniła spokojnie kobieta i rozmowa potoczyła się dalej. Nie umiała ocenić obrażeń kota, ani określić wieku. Koniecznością było jego złapanie, sierść nie była pokryta świeżymi ranami, ale brakowało na niej połowy futra. Moim zdaniem grzybica lub świerzb, ale to trzeba potwierdzić, bardziej mnie martwi ta jego sztywna noga. Pani przeprowadziła wywiad z ludźmi sprzedającymi kwiaty przed cmentarzem, nawiązała kontakt z karmicielem, dała klatkę z prośbą, by kota złapał. Rano przekazała mi dobrą wiadomość: delikwent odłowiony! Gratuluję, proszę czekać, muszę uprzedzić klinikę. Kot trafił do Vet-medu. Wstępne oględziny, to w takiej samej proporcji dobre i złe wiadomości.

Rany nie są efektem znęcania, a grzybicy lub świerzbowca, na razie pobrano próbki na posiew, by ustalić rodzaj preparatu, który należy podać. Zdjęcie RTG pokazuje stary uraz biodra, niestety łapa będzie sztywna do końca życia. Kot jest około 3 letni, czyli młodzik, dość dziki albo wystraszony, bo do badania trzeba było uśpić. Konieczna jest kastracja i kosmetyka zębów, bowiem stan ich woła o pomstę, część połamana, część wyszczerbiona.
Czarny spod cmentarza tradycyjnie dostał swoje fundacyjne imię , Cygan.
Mimo dramatyzmu sytuacji, interwencja przebiegła nad wyraz spokojnie, bez kolizji, nerwów, zamieszania. Jest to ewidentnie potwierdzenie moich słów: każdy, nawet laik może być skutecznym, wystarczy słuchać ze zrozumieniem naszych, fundacyjnych instrukcji, a wtedy krok po kroku realizujemy poszczególne elementy interwencji, aż do osiągnięcia zamierzonego celu! Jaki będzie dalszy los Cygana? Nie wiem. Zobaczymy jak zareaguje na pobyt w klinice. Na tą chwilę, leczymy, karmimy, czekamy.