Adopcje spod lady tradycją Kociej Mamy

Nienawidzę poniedziałków! Tego dnia wszyscy nagle przypominają sobie o kocich problemach. Nie wiem, czy jest to efektem weekendowego odpoczynku, czy zwyczajnie planując tydzień przygotowują listę zadań i przez przypadek kocie interwencje znajdują się na jej początku.
Robię podobnie wertując kartki kalendarza, sprawdzam kiedy i gdzie mamy zajęcia edukacyjne i wtedy przy okazji dziewczyny działające w transporcie rozwożą wyprawki do DT, umawiam zaległe spotkania, czy robię fundacyjne zakupy.

Czas jest najcenniejszym naszym zasobem niezbędnym do bezkolizyjnej realizacji zadań, których niestety jest ogrom. Niekiedy mam wrażenie, że obowiązków mi przybywa wprost proporcjonalnie do rozwoju Fundacji.

– Jakie wieści z DT Franczeski? – zapytałam Agnieszkę, lekarkę z Pupila. Dziewczyny z tej lecznicy mają pod opieką moją kotkę białaczkową, leczoną rumiankiem niestety.
Złość ogarnia mnie za każdym razem, gdy wspomnę bardzo egzaltowany głos pani rozpaczliwie opisującej sytuację życiową: mają w planie turnee po Kanadzie i nie bardzo wiedzą komu to chore biedactwo przekazać. Pani przemilczała stan faktyczny kotki, bagatelizując stopień w jakim rozwinął się u znajdy koci katar. W efekcie, po obejrzeniu zdjęć, natychmiast przyjęłam kicię pod skrzydła Fundacji, powierzając leczenie bardzo doświadczonym lekarkom. Po kilku dniach spadła na mnie jak grom z jasnego nieba informacja, że  testy pokazały wynik pozytywnie białaczkowy. Ręce mi opadły… Takie koty z reguły są nieadopcyjne. Uśpić małej się nie odważę, zbyt ładnie reaguje na leki, walczy o prawo do życia, mimo tak fatalnego startu.
Maryli więcej kotów dokoptować nie mogę…
Byłam kłębkiem nerwów.

Prowadząca lekarka była w nastroju zbliżonym do mojego. Obie szukałyśmy rozwiązania oczywiście najlepszego do kici.
– Ola weźmie małą na tymczas, to pierwsza dobra nowina – konspiracyjnym szeptem oznajmiła mi  Aga – Druga jest taka, że mam pomysł na leczenie, ale od razu uprzedzam, pierwszy etap zamknie się kwotą 1000 zł.
– Oszalałaś – wydusiłam.
– Trzy kolejne podania inteferonu na szczep białaczki powinny na tym etapie wypalić wirus, módlmy się, by nie przedostał się do szpiku, w tej chwili każda godzina jest na wagę złota.
– Kliniczne doświadczenia? Jakieś przykłady? – dopytywałam swoim zwyczajem.
– Od razu wyjaśniam, że mało kto się decyduje na tę terapię, z przyczyny wiadomej – wysokie koszty. Generalnie leczyłam 3 koty tą metodą, zdiagnozowane dużo później, z bardziej rozwiniętą chorobą, o wiele starsze. Analizując, mała ma największą szansę – Agnieszka cierpliwie wyjaśniała, bo wiedziała, że to rutynowe moje działania – nie znoszę decyzji podejmowanych w ciemno, bez analizy wszystkich aspektów problemu.
– Czyli nie mam czasu na rozmyślania Zatem skoro widzisz szansę,  działaj!
– Iza, ale jak się nie uda….
– Za późno teraz na asekurację, dałaś realną nadzieję, a w dodatku Franczeska ma na ten moment opiekunkę, eliminuje to najważniejszy problem z opłatą za hotelowanie. Zamawiaj leki.

Wracając do poniedziałku.
Rozmowa o Franczesce przywiodła smutne wspomnienia. Od Agnieszki otrzymałam telefon, by dopytać Olę o potrzeby wyprawkowe, Bożenka miała jechać ze mną na edukację, więc mogła przy okazji zabrać potrzebne rzeczy. Dowiedziałam się też, że kotka dobrze reaguje na leki, więc lekarka jest dobrej myśli.

Zadzwoniłam zatem do Oli:
– Ola, dzień dobry przede wszystkim, wielki ukłon za pomoc przy małej…
– Pani Izo, wszyscy bardzo Ją kochamy, ustawiła psa, bawi się ze szczurami, synek kocha Ją nad życie…
– Aga twierdzi, że więcej na Twoją pomoc nie mogę liczyć, że zrobiłaś wyjątek dla małej Franki… Jeszcze kilka tygodni, testy i wtedy się okaże jakiego domu będę dla Niej szukać.
– Pani Izo, my dziękujemy za wyprawkę, zabezpieczamy we własnym zakresie, wolę nie myśleć jak Filipek zniesie rozstanie… Gdyby nie ta koszmarna terapia, koszty leków, bez wahania zgłosiłabym się na rozmowę adopcyjną.
– Ale ma Pani wiedzę jakie to jest obciążenie? Ola, czy Ty poważnie chcesz dać małej dom? Co na to mąż? Bo stanowisko synka już znam.
– Kochamy Ją wszyscy, nawet biedny pies, któremu dosłownie siedzi na głowie.
– Ok, jak będę w pobliżu to podjadę i podpiszemy umowę, koszty terapii nadal są po mojej stronie, uprzedzę lecznicę.
– Ale ja ją we własnym zakresie sterylizuję – wtrąciła dziewczyna szybko łykając łzy.
– Mowy nie ma! Ma takie same przywileje jak inne adopcyjne, tniesz z naszą ulgą we współpracującej lecznicy.

Która pierwsza zaczęła płakać  – nie wiem, moje „Dziękuję” mieszało się z Jej, nie wiem, która bardziej była wzruszona i szczęśliwa.

Sytuacja na początku przedstawiała się źle, wręcz beznadziejnie. Jedna właściwa decyzja zaowocowała łańcuchem dobrych zdarzeń. Nawet tak bardzo chory kotek dostał szansę na świetne życie i super troskliwą opiekę.