Interwencja błyskawiczna

Czwartek, wczesne popołudnie, telefon dzwonił jak szalony. Tym razem, to była sytuacja typowa, bowiem dopinałyśmy ostatnie ustalenia przed ważnym dla nas koncertem, Galą z okazji dziesiątych urodzin Fundacji.
Kompletnie wyluzowana, wolna byłam od jakiejkolwiek paniki czy tremy, wiedziałam, że jak zwykle wszystko się ładnie zepnie, nawet jeśli będą jakieś małe kolizje, to i tak nad nimi elegancko zapanujemy, w końcu stanowimy perfekcyjny zespół.

Rozmowa zaczęła się niewinnie, ustalałam jakieś techniczne detale, kwestia dotyczyła bodajże dekoracji bankietowego stołu, kiedy wyczułam drobne roztargnienie w zachowaniu.
– Dorota, co się dzieje? Jakieś problemy z kotami?
– Miałam nic nie mówić przed KotoManią, ale nie umiem sobie z pewną wiedzą poradzić…
Natychmiast zapaliła mi się lampka.
– Opowiadaj!
– Historia dziwna, nie wiem na ile i czy w ogóle prawdziwa, ale otrzymałam prośbę o pomoc dla kotki, młodej, czarnej, adoptowanej z jakieś trudnej społecznie rodziny, która miała być przyjaciółką chłopca dotkniętego autyzmem, ale chyba pomysł matki okazał się nietrafiony… Z wywiadu, jaki przeprowadziłam, uważam, że najlepszym posunięciem byłoby kotkę zabrać z tego domu…

Nie będę przytaczać całej rozmowy, bo nie o sensację mi chodzi, nie o piętnowanie ludzi i tak już skrzywdzonych przez los nieuleczalną chorobą dziecka. Wiemy, jak wiele jest form autyzmu, jak różne są zachowania i reakcje pacjentów na bodźce środowiskowe, każdy w sumie przypadek jest osobną historią. Mnie bardziej na sercu leży odpowiedzialność osób dorosłych decydujących się na adopcję zwierzaka.

Nie mam oporów przed wydawaniem kotów do domów, w których mieszka niepełnosprawne czy chore dziecko, często a wręcz przeważnie, zwierzak jest elementem pozytywnej terapii, wspomaga w kontakcie, w komunikacji, w nawiązaniu relacji. Dodam, że w Fundacji te szczególne adopcje są bardzo mocno dyskutowane by zgrać emocjonalnie i mentalnie obie mające się zaprzyjaźnić istoty.

Apeluję o rozsądek i uczciwość do rodziców.
Oni znają dokładnie medyczne rozpoznanie, ale i reakcję swego dziecka na sytuacje wynikające z codziennego życia oraz sposób odreagowywania emocji. Wiemy, że wszystkie te dzieci są specyficzne, pomijam rodzaj choroby oraz formę niepełnosprawności, one jakby czują swoją odmienność i wymuszają na rodzicach zgody na zachowania, które kategorycznie są niedopuszczane u ich zdrowych rówieśników. Problem relacji panujących w tych rodzinach, zostawiam terapeutom, mnie na sercu leży troska o zwierzaki wprowadzane do takich domów.

Tym razem bez problemu kotkę udało się odebrać jeszcze tego samego dnia. Wszystko dobyło się według fundacyjnych procedur, mamy formalnie zrzeczenie opiekuna i przekazanie zwierzaczka pod skrzydła Kociej Mamy.

Mała trafiła do kliniki, bowiem nikt tak do końca nie wiedział, jakie mogą być fizyczne i emocjonalne konsekwencje kilkudniowego tylko na szczęście pobytu w domu, gdzie zamiast przyjaźni i delikatności, spotkała ją agresja ze strony autystycznego chłopca.

Badania i obserwacja wykluczyły jakiekolwiek obrażenia, urazy bądź zahamowania w kontakcie z człowiekiem. Wiemy, że środowisko lecznicowe generalnie zwierzaki usztywnia i trudno w nim postawić diagnozę z dziedziny behawioralnej.

Kotka jest po zabiegu sterylizacji trafiła do domu tymczasowego i po tygodniowym już pobycie, raporty składane przez wolontariuszkę nie wzbudzają żadnych obaw.

Tym razem skończyło się happy endem, ale na Boga Ojca, pamiętajmy, że zwierzaczek może być elementem terapii, ale nie może to odbywać się kosztem jego zdrowia, wolności, emocji.

Apeluję do rodziców, opiekunów, rodzin dzieci: bądźcie czujni i przede wszystkim uczciwi wobec siebie i przynoszonych do domu zwierząt.

Nie jesteśmy od piętnowania, od stawiania pod pręgierzem.
Mylić może się każdy, zatem nie wstydem jest przyznanie się do błędu.
Ufam, że intencje są zawsze dobre, ale życie jest pełne niespodzianek i bywa, że źle oceniamy potrzeby i możliwości ukochanego dziecka, nawet jeśli jest ono mocno niepełnosprawne nie możemy pozwolić mu na złe zachowania.

Powtarzam raz jeszcze, nie wiem na ile prawdziwa jest ta opowieść. Ale z troski o koty wolę uczulić i ostrzec przed takimi dość dziwnymi pomysłami adopcyjnymi.