jak zwykle na medal

Klasyczną zasadą w naszej społeczności jest to, że w odróżnieniu od innych organizacji, łączymy wolontariat z pracą. Te płaszczyzny naturalnie się przenikają, zazębiają, wręcz powodują, że nasza praca zawodowa przekłada się pozytywnie na działanie w Kociej Mamie. Mam świadomość, że to kolejny niezwykle ważny element mający wpływ na rozwój, jakość, styl i kondycję firmy.
Zaczniemy od kwestii najprostszej, czyli duetów zadaniowych. I tak predyspozycje Ani i Eli wykorzystane są przy korekcie moich reportaży, pism oficjalnych, podziękowań. Nie ma ludzi nieomylnych, a im więcej osób pełni pieczę nad projektami, których jest multum, tym większa szansa na eliminację błędów.

Spojrzenie graficzne, artystyczne, wizje plastyczne oraz potrzeby reklamowe wszystkich materiałów składających na wizerunek Fundacji, to od początku moja i Emilki wspólna praca. Nic nie rodzi się ot tak sobie. Rozmowy, rozważania, czasem nawet emocjonalne dyskusje czy wręcz spory, sięganie po argumenty optujące za określonym rozwiązaniem, to tylko fragment pracy, na której ja się muszę znać. Tak akurat się złożyło, że obie siedzimy w temacie graficznym, ale ze względu na branżę i różnorodność płaszczyzn, nasze projekty muszą wpisywać się nie tylko w branżę, ale nieść przesłanie, zawierać motto i przekazywać wyraźne przesłanie.

Duety są istotne, ale są też osoby, które mając odpowiednie narzędzia, działają solo i czerpią z tego satysfakcję. Przykładem najlepszym są Kasia i Agnieszka prowadzące profile na portalach społecznościowych, ale chyba największy ciężar spoczywa na barkach Ani, która od wielu lat opiekuje się fanpage’em na portalu potocznie zwanym „fejsem”. Poruszanie się w tej przestrzeni przypomina mi siedzenie na beczce z prochem. Nigdy nie wiemy, jaką reakcję wywoła zwykły post okolicznościowy czy wpis zachęcający do lektury reportażu. Czy okaże się to hejtem czy wręcz przeciwnie – lajkami, zawsze pozostaje to kompletną zagadką. Z przykrością obserwuję, że najwięcej emocji budzą zawsze Tęczowe Mosty. Wpisy dotyczące wyłącznie kotów, które odeszły, są pełne współczucia, generalnie żegnające maluszki, bowiem one zawsze są najkruchszymi istotami. Nikt natomiast nie pochyli się nad opiekunką, nad tą pierwszą ich piastunką, która nie spała nieraz i całe noce, zaglądając co rusz do kociego koszyka, podgrzewała mleko, karmiła, masowała brzuszek, nawet zabierała maluszka do pracy. O jej emocjach, uczuciach, oddaniu i poświęceniu, nikt nawet słowa nie powie, nie doda otuchy, że się starała, że w ogóle odważyła się nieść pomoc. Mało kto rejestruje fakt, że trzydniowe kocię jest mało stabilne i kruche, a każdy kolejny dzień to jedna wielka niewiadoma, wymagająca opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Kto doceni taką walkę?
Wszyscy ci, którzy zapraszają nas do swoich siedzib i organizują solidną, porządną zbiórkę darów dla naszych mruczących podopiecznych. Słowa nigdy nie zastąpią czynu. Dlatego angażując się w każdy projekt z rzetelnością i troską o pozytywny wizerunek, regularnie odwiedzamy szkoły i przedszkola. Po wykładach często mamy kłopot z umieszczeniem prezentów w aucie, ale takie sytuacje zawsze dodają energii. Nie oczekujemy typowych hymnów pochwalnych, ponieważ prezenty mają większą moc niż stereotypowe okolicznościowe frazesy.
Do przedszkola Doroty zaglądamy co jakiś czas. Nie narzucamy swojej obecności, ponieważ zawsze dajemy szansę, by porównać ofertę innych organizacji, szczególnie w temacie edukacji. Nie przeceniam naszych usług, ale mam świadomość, że codzienne obcowanie z kotami daje nam przewagę w opowiadaniu historii o tym, jak jedno niepozorne, kochane, mruczące stworzenie potrafi umilić naszą codzienność.

Tym razem w wykładach pomagała także Dorotka i Ania, opiekunka jednej z grup. Do tej placówki wchodzimy jak do starych dobrych przyjaciół, zresztą pracują w niej osoby, które adoptowały koty z Kociej Mamy ponad 15 lat temu. Tak już jest, że odwiedziny przekładają się na świadomość, nie tylko w zakresie potrzeb Fundacji wynikających z jej podstawowych zapisów, ale także dzielimy się przy okazji spektakularnymi wynikami, którymi nie mogą pochwalić się inni. Niezmiennie zdziwienie wzbudza wiadomość o enklawach, genezie ich powstania, ich liczbie oraz tym, kto się nimi opiekuje, Niezmiennie zdumiewająca jest wiadomość o enklawach, ich powstaniu, liczbie oraz tym, kto się nimi opiekuje. Dodatkowo informacja, że enklawy stanowią stałe wieloletnie obciążenie finansowe, jeszcze mocniej podkreśla konieczność aktywności edukacyjnej i wynikającą z niej potrzebę pomocy. Enklawy wśród wszystkich kociarzy wzbudzają zdziwienie. Generalnie, kiedy przekaże się innym koty w wyniku klasycznej typowej adopcji, kończą się finansowe obciążenia. W tym konkretnym przypadku jest inaczej, ponieważ koty żyją w bezpiecznych przestrzeniach przez różną ilość lat, a kiedy naturalnie odchodzą, na ich miejsce przyjmowane są nowe. Liczba kotów nie jest również typowa, ponieważ stado zaczyna się od przynajmniej pięciu osobników. Każdy kociarz wie, jak kształtują się koszty nie tylko żywienia takiego stadka, ale także zaopiekowania kotów pod kątem weterynaryjnym, obejmujące okresowe odrobaczanie, przeglądy, szczepienia, oraz zapewnienie sezonowych wylewek na sierść. Podczas typowego wykładu, malując kocie makijaże dzieciaczkom, można wiele ciekawostek na temat pracy przekazać też dorosłym. Ta aktywność zawsze procentuje, tak jak spotkania z dziećmi. Kiedyś odwiedzając przedszkole na pytanie: „Kto i ile ma kotów w domu?”, łapkę podnosiło kilkoro dzieci, dziś powinnam inaczej redagować zapytanie: „Dzieciaczki, łapka w górę, kto nie ma kota w domu albo jakiegoś innego zwierzaczka?”.
Wbrew pozorom, ta sytuacja jest poniekąd wynikiem naszej systematycznej edukacji. Powtarzamy niezmiennie od lat te same slogany dla postronnego słuchacza, ale różnica jest diametralna, gdy rozważamy zachowanie fundacji. My nie rzucamy słów czy obietnic na wiatr, a nasze zwierzęta, pomimo faktu adopcji, zawsze mogą liczyć w trudnej sytuacji na pomoc, troskę i wsparcie. Parasol ochronny, roztaczany nawet po zmianie statusu, daje kociarzom wiarygodność w nas. Dlatego naturalnym odruchem jest powrót po następnego lub kolejnego sierściucha, w przypadku odejścia przyjaciela za Tęczowy Most lub nagłego imperatywu, że w domu powinien biegać jeszcze jeden.

Kiedy wrócimy do społeczności przy ulicy Uroczysko, nie mam bladego pojęcia. Może za rok, kiedy pojawią się nowe roczniki, a może zaproszą nas na rodzinny piknik albo zgłoszą się na warsztaty? Nie chcę zbyt daleko wybiegać w przyszłość, bo przecież trudno jest tak precyzyjnie zaplanować życie. W każdym razie za nami jeszcze jedno nad wyraz udane spotkanie. Ten sukces ma wiele twarzy: opiekunek, które tak składnie zaplanowały wszystkie nasze kroki w placówce, rodziców za bogatą zbiórkę darów, ale pierwsze skrzypce oczywiście grały dzieciaczki. Cudownie pracowały, były aktywne i mało rozbrykane.