Pora na tradycyjny apel szefowej

Ten apel powtarzam od ponad 20 lat, corocznie, konsekwentnie, z uporem maniaka, z determinacją typową dla mnie, że jak się przypnę, to za nic nie odpuszczę.
Kiedyś, kiedy nie byłyśmy tak silne, kiedy kotów środowiskowych strzegła Grupa Kocich Opiekunek, kiedy kastracja nie była tak powszechna, a terminy „świadoma adopcja” i „umowa adopcyjna” budziły zdziwienie, obawę i automatycznie padało tysiące pytań, już wtedy grzmiałam: “Nie zabierajcie ślepych miotów Kotkom Matkom, pozwólcie im je wychować, a my pomożemy z adopcją!”.


Ci, którzy mieli serce na właściwym miejscu, Ci, dla których życie jest największą wartością, nie wahali się ani przez moment, chętnie korzystali z ludzkiego podejścia i rękojmi jaką obejmowałam całą kocią Rodzinę, smarki, Matkę nawet Ojca, jeśli kręcił się w pobliżu. Schemat od lat jest niezmienny, kiedy tylko Matka odchowa spokojnie dzieci, pakiet trafia do nas pod skrzydła, maluchy przechodzą obróbkę przed adopcją, a Rodzice, jeśli nie rokują socjalizacji z człowiekiem trafiają na zabieg i wracają w znane sobie miejsce. Wszyscy są szczęśliwi z super wykonanej misji.

Od lat tłukę do głów: “Mordowanie nieporadnych kocich osesków nie jest żadnym bohaterstwem! To oznaka słabości, braku pomysłu na adopcję i środków na czynności weterynaryjne!”. Teraz bardzo promowane jest „okno życia” tylko w wydaniu, którego ja kompletnie nie rozumiem.

Nie wyobrażam sobie jak jest spięta akcja logistycznie, jeśli jednego dnia do „okna życia” trafi powiedzmy siedem miotów szczeniaków, każdy liczący minimum 5 i 8 miotów kociąt, każdy po 4 smarki. To jest ogromna czereda przygarnięta w jednym czasie i miejscu z różnych środowisk, w przeróżnej kondycji zdrowotnej. Jak zatem rozwiązane zostają kwestie izolacji i kwarantanny, które są gwarantem eliminacji epidemii? Współpracuję naprawdę ze świetnymi klinikami, jednak by nie zaburzyć im prawidłowego toku pracy, muszę przyjęcia planować z ołówkiem w ręku, by był dostateczny czas na dokładny przegląd i na przygotowanie domu tymczasowego. Działania pochopne lub do końca nieprzemyślane, finalnie obracają się przeciwko kotom i ich pomysłodawcom.

Tyle lat już obserwuję przestrzeń, w której działają kociarze i nieustannie jestem zdziwiona pomysłami, szczególnie tymi typowo reklamowo – marketingowymi.
Doświadczenie kocie jest nieubłagane, ono zawsze podsuwa mi adekwatne do sytuacji obrazy i skojarzenia. Największy wysyp kocich i psich dzieci przypada niestety na czas wakacyjny, kiedy nikt rozsądny nie planuje adopcji, a jego czas pochłania organizowanie urlopu i opieki dla nieletnich dzieci. Nikt świadomy obowiązków nie odważy się na dołożenie sobie kolejnych, nadliczbowych.

Kocia Mama jest stabilną organizacją, ale i u nas panuje kolejność przyjęć z kociej listy zgodnie z terminem urodzenia i zgłoszenia. Opcje zawsze są dwie: albo gromadka idzie do adopcji od opiekuna, a Fundacja tylko weryfikuje kandydatury, albo bezpośrednio od nas. W obu przypadkach kociaki są bezwzględnie po przeglądzie weterynaryjnym, ale wyłącznie w jednej z klinik z nami współpracujących. Procedury są proste, klarowne, niezmienne od lat.
Nikogo wbrew jego woli nie uczyni się dobrym. Ze swej strony mogę tylko podzielić się spostrzeżeniami. Nie pozwalam sobie ani Fundacji traktować jako stałego, corocznego odbiorcę kocich miotów. Ustalenia są wzajemne i nie podlegają dyskusji: każdy jeden raz może się zagapić, a kotce raz wolno sprawić opiekunowi niespodziankę, więcej ciąż nie ma prawa się zdarzyć, tego ustalenia trzymamy się i jak dotąd każdy umowę respektuje.