Takie dzieją się historie

Ostatnie dwa tygodnie były gęste. Udana bardzo łapanka na Złotnie, ogromny sukces logistyczny, plan zrealizowany w 200 %, bo nie dość, że sprawnie w błyskawicznym tempie odłowiłam z Małgorzatą 24 dzikie koty, to na domiar żaden nie wrócił na poprzednie miejsce bytowania.

Po tej łapance jestem też bogatsza o jeszcze jedną enklawę, tym razem w pobliżu Tuszyna, utworzyłam ją w rekordowym czasie, w trybie wręcz imponująco zawrotnym.

Anię znam od dziecka i jestem z Niej dumna, bo dzielnie dźwignęła temat, zgodziła się na trzy, a skończyło się na pięciu dzikusach.
– Ciociu, z Tobą robić interesy jest cudnie! – śmiała się pakując do auta budy.
– Aniu, one tam tworzyły ogromne stado, będą się czuły bezpieczniej, z kotami bywa różnie, nich się jednemu coś stanie, drugi będzie rozbity i samotny. Niech ani Tobie ani dzieciom nie wpadnie do głowy pomysł by je oswajać – ostrzegałam- Tydzień aklimatyzacji w domu i wolniutko otwieramy inne przestrzenie, uczymy karmienia w tym samym miejscu o stałej porze.

Byłam zachwycona nową enklawą , Ania mniej odrobinę.
– Zobaczysz populacja myszy zmaleje radykalnie, to jest najfajniejsza korzyść. – podsycałam jej entuzjazm.

Koty, bo to one były powodem zamieszania, rezydowały w trzech lecznicach: Perełce, Vetmedzie, Filemonie. Wolontariuszki do DT zabierały te rokujące, w międzyczasie wybuchała sprawa Pana Cerowanego i Jego Brata. Pan Cerowany rezyduje na chwilę obecną w Żyrafie, brat pojechał na kastrację do Perełki.

Roszada bardziej się skomplikowała, kiedy Michał od Ani, lekarki z Filemona, na nocnym dyżurze w Matce Polce znalazł kota. Mają już jedną kapryśną Klarę, drugi kot nie był mile widziany przez resztę pracowników. Przysłał mi zdjęcie z zapytaniem: „Co dalej?”
‚Wpakuj ją do Ani, zgoń na mnie!” odpisałam szybko.

Rano Anna zaczęła od wymówek:
– Pracować nie mogę przez tę michałową, rujkę ma, tak się drze, że własnych myśli nie słyszę…
Siedziałam jak mysz pod miotłą.
– Zapytam w Perełce kiedy mogą przyjąć.

Liczba kotów w poszczególnych lecznicach niestety nie była stała, życie jak zwykle wprowadzało swoje małe poprawki.

„Małe, niekastrowane, można zabrać, zbyt drobne by przeprowadzać zabiegi” donosiła lekarka z Vetmedu.
„Jedna kotka ma obrzęk płuc, nie wiem czy to kluje się zapalenie czy mutuje do fipa” raport z Perełki.

Żeby było jeszcze trudniej poruszamy się wśród burych i czarnych kotów, niektóre mają drobne akcenty białe. Stopień socjalizacji i chęci na kontakt z człowiekiem różny.

Gosia zabrała pięć kotów do Ani, miałam w głowie, że trzy z Vetmedu i dwa z Perełki.
Michał zawożąc swoją, odebrał te już zrobione, przerzucił do Filemona, by stamtąd odebrały je domy tymczasowe.

Któregoś dnia z radosną nowiną zadzwoniły lekarki z Perełki: „Mamy dobre wieści, kotka nie ma fipa, a druga się kompletnie oswoiła. Można zabierać.”
Napisałam informację na grupie: „Allo, jest misja kociaki do przewiezienia między lecznicami.”
Na odzew nie musiałam długo czekać. Gosia nr 2 napisała: „Gotowa! Ruszam!”

Byłam szczęśliwa, kotka nie wykazuje zmian fipa, druga się oswoiła .
Wieczorem Anna przysyła zdjęcia, i zdębiałam! To nie była michałowa kotka!
Dostałam dwie, kotka ze szpitala była bardziej biała niż czarna.
Jak to się stało?
Gdzie jest zatem kotka, przecież nie wyparowała.

Zaczęłam dochodzenie:
Gosia nr 1 – ile kotów wiozłaś do enklawy u Ani?
– 4 z Vetmedu i 1 z Perełki.
Gosia, szefowa lecznicy – ile moich kotów u Ciebie siedzi?
– No ta rujkowa na wyciszaniu.
Pokazałam Jej kotkę Michała, potwierdziła.

W zmieszaniu nie zgubiłam, ale pomyliłam zapis w pamięci ile kotów gdzie przebywa. Gdyby bardziej się różniły, może byśmy uniknęły drobnego zamieszania, ale lekarki same się myliły zadając pytania gdzie który kot jedzie, którego komu wydać.

Dlaczego poruszam ten temat? Bo jasno pokazuje jacy ludzie działają w Fundacji.
Że nasze hasła, przesłania, pokrywają się z faktycznym działaniem, że dla nas rzeczywiście liczy się każdy kot.
Nie ma znaczenia, że dzikie, że enklawowe, wszedł do Fundacji automatycznie ma opiekę i ochronę.

Jestem zadowolona i mam ogromną satysfakcję, bowiem zbudowałam Fundację, nie tylko ratującą koty, ale pracującą z ludźmi, którzy są faktycznie zaangażowani i oddani.

Anna nie machnęła ręką, że co tam jak nie ta to inna na stanie kotka, Małgorzata nie miała złości, że dopytuje o koty w czasie kiedy powinna relaksować się po pracy.

Z boku wygląda wszystko cudnie, bo faktycznie pięknie spinają się zadania, ale powiem szczerze i ja czasem dostaję kociego rozumu jak się tyle jednocześnie dzieje a u mnie schodzą się wszystkie sznurki.