wleczone koty

 

Hasło: „Wleczone koty”, po raz pierwszy pojawiło się lata temu, kiedy ruch na drogach był okrutnie nudny, trudny, nie było autostrad ani dróg szybkiego ruchu. Wracając z Kotliny Kłodzkiej z wakacji wiozłam do kociej grupy, nie było wtedy jeszcze fundacji, zabrane urodzone w ośrodku wypoczynkowym koty.

Tradycyjnie zabijałam wolny czas wykonując kolejne telefony, już wtedy logistykę i komunikację wewnętrzną opanowaną miałyśmy do perfekcji.

-Gosia, szykuj kennel i kuwetkę wiozę trzy maluszki, wleczemy się niemiłosiernie prawie jak żółwie!
– Szefowa, na którą dowleczesz siebie i maluszki – zapytała dziewczyna rozbawiona normalną w moim przypadku sytuacją.

Od tamtego czasu drogi na szczęście uległy fantastycznej przemianie, ale termin: „wleczone koty” weszło na stałe w fundacyjny slang.

Tym razem wlecze nam z urlopu z Borów Tucholskich kocią rodzinkę Paulinka pracująca w zaprzyjaźnionej klinice. Ma farta, matka jest młoda i umaszczona nietypowo jak dla rudych kotek, bo ma futro w typie klasycznego kocura, czyli biało–rude. Dzieci są cudne, 8 tygodni łagodnego, zdrowego szczęścia, odważne do ludzi, ufne, rozbrykane. Dwa kocurki umaszczone jak mama oraz dwie trikoloriki, jedna klasyczna, druga z futrem bardziej przypominającym maść szylkretki. Mama Saga, dzieci Rozdział i Akapit oraz Wena i Muza. Na przekór typowemu zachowaniu, iż imiona nadajemy stosownie do rejonu, z którego przybywają, nie będą tym razem adekwatne, a wręcz diametralnie z innej bajki.

Bo przecież kotka, która ma około 3 lat mogłaby napisać niezłą sagę o swoim dotychczasowym życiu, o tułacze z co rusz to nową gromadką dzieci. Faktycznie niezaprzeczalnie rodzi śliczne i jak widać nie jest sama obciążona żadnym przewlekłym kocim katarem, bo maluszki mają superczyste oczy.

Żeby napisać powieść, trzeba mieć wenę, czyli pomysł i koniecznie muza musi być dla nas łaskawa, żeby czytelnik połykał ją z przejęciem, a nie tylko czytał. Saga składa się z rozdziałów, a tenże z akapitów i tym oto sposobem wyjaśniam z humorem etymologię kocich imion. Muszę mieć dużo zdrowego dystansu, dużo przy moim szybkim życiu, mimo wszystkiego spokoju, by błyskawicznie podejmować trafne decyzje, ale takowe są możliwe, kiedy druga strona opiera się na prawdzie, a nie rzeczywistość mota pod swoje potrzeby i dziwne racje.

Tym razem, mimo iż rodzina jest ewidentnie zdrowa i nie przewiduję najmniejszych kłopotów adopcyjnych poproszę was kochani o wsparcie. Iwonka założy aukcję, bo delikatnie się obawiam, żebym przez te koty nie poszła z torbami. Nie proszę o pieniądze na jedzenie, żwirek czy podkłady, z tym daję sobie radę. Jak zawsze jestem do bólu szczera, proszę o pomoc w opłaceniu faktury za pobyt rodziny w klinice i wszystkie czynności medyczne.

Lepiej wydać określone pieniądze na opiekę weterynaryjną niż skazywać świadomie te cuda natury na dalszą bezdomność. Do tej pory nikt się nie pochylił nad kotką, nikt nie zabezpieczył i jak znam życie co roku minimum dwa razy rodzi dzieci. Skoro powiedziało się „a” nieuchronnym jest powiedzenie „b”. Znacie mnie kochani, nie lubię połowicznych rozwiązań jak już zapada decyzja idę zawsze z pakietem, czyli zgarniam komplet, nie tylko fajne małe dzieci.

Ta filozofia buduje mi przestrzeń pomocową. Jak bumerang wraca do mnie pomoc z miejsc, z których zabieram koty.

Aktualizacja – Saga i Akapit znazły domy.