zamieszanie informacyjne

Praca oparta o dobrą konstruktywną komunikację gwarantuje ład i porządek informacyjny, dość istotny i ważny w naszym przypadku rozważając kwestię dotyczącą serwowania informacji przede wszystkim darczyńcom, sponsorom oraz sympatykom. Ania, opiekująca się fanpejdżem jest do bólu skrupulatna, a zakres swojej pracy traktuje z godną podziwu odpowiedzialnością, tym samym dając przekaz szacunku i przyjaźni wszystkim, którzy nas wspierają. Inteligentnie prowadzona narracja przed publikacją każdego, nawet błahego z pozoru postu pokazuje, ile serca i czasu wolontariuszka temu zadaniu poświęca. Ania po tylu latach pracy stworzyła swój niebanalny styl przez co fanpejdż ma określony merytorycznie i wizualnie charakter. Zasada panuje i jest respektowana, że jedna drugiej nie zaburza pracy. Tak jest rozsądnie, poprawnie, uczciwie. Nikt nie ingeruje Emilce w przygotowaniu projektów, nikt nie „wyręcza” Ani na fejsie, Kasi na Instagramie czy Agnieszki na Twitterze. Jest podział zarówno ról jak i zadań. Oczywiście zawsze mogą wolontariuszki liczyć na moją wskazówkę czy podpowiedź, ale o narzucaniu bezwzględnej woli nie ma nawet mowy.

Tylko wolna wola i satysfakcja z pracy są napędem i zachętą do rozwoju. Nic nie boli tak jak umniejszanie roli, ważności czy realizacji fajnych pomysłów. Lider ma trudną rolę w organizacji, ma prowadzić, pokazywać ścieżki, jednak do laurów i spijania śmietanki, powinien ustawić się na końcu kolejki.

Od zawsze powtarzam, arogancka postawa jest złym rozwiązaniem, jest to najlepsza i najszybsza droga do apatii, zniechęcenia, rozstania. Nikt nie lubi nieustannie wyważać drzwi, a praca wykonana bez rzetelnej oceny, nie rokuje dalszą aktywnością.
Wolontariat to skomplikowany temat. Tu nie ma lepszych i gorszych czy pracowników etatowych, a wspólne działanie musi mieć solidne podstawy oparte na prawdzie, zaufaniu, szacunku i wzajemnej trosce o emocje drugiego człowieka. Nie jesteśmy razem by konkurować, by się wywyższać, walczyć o prym pierwszeństwa. Musimy mieć świadomość, że każda organizacja jest wspólnym dobrem i wszyscy gramy do jednej bramki, nie zaburzając spokojnego rytmu.

Pewnego dnia na ukochanym fanpejdżu Ani, na jej oczku w głowie, zaczęły się wyprawiać dziwne rzeczy, pojawiały się posty, do zamieszczania których nikt z nas administratorów nie chciał się przyznać, że jest ich autorem.

Pojawiały się w czasie, kiedy żadna z nas nie była aktywna w internecie, a dotyczyły aktywności, o których pisałam do wolontariuszy w mailach. Jakiś chochlik, a może jakiś przeszkadzacz, przeróżne snułyśmy z Anią domysły. Prawda okazała się jak zwykle totalnie inna. To Katarzyna po dłuższej przerwie nadrabiała zaległości na swoim fanejdżu z wyniku powiązania obu profili, jej wpisy pakowały się na Kocią Mamę. Niby prosta sprawa, a wymagała maleńkiego dochodzenia. Nie jesteśmy przewrażliwione czy wyczulone nadmiernie, zwyczajnie w czasie, kiedy aż roi się od szaleńców, trzeba bardzo starannie dbać o nienaruszalność swojej pracy. Ludzie z zawiści, z zazdrości, kierowani chęcią zemsty z przedziwnych pobudek nie ograniczają się wyłącznie do internetowego hejtu, łamią blokady i szyfry, by skutecznie zaszkodzić. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tyle generują energii we wdrażanie w życie aktywności, która ma nieść za sobą określoną bolesną szkodę.

Najbardziej przykry jest fakt, że obiektem frustratów nie są państwowe instytucje, a organizacje działające w trybie wolontariatu. To na nich najwięcej wylewa się pomyj najczęściej za działania zgodne ze Statutem i zdrowym rozsądkiem.
Tym razem na szczęście nic złego nie zadziało się dla Kociej Mamy, nikt nie atakował konta bankowego czy fundacyjnej skrzynki e-maliowej. Nabroiła sama Katarzyna, a ja przy okazji miałam temat do kolejnej dygresji na temat pracy społecznej.