edukacja elitarna

Zbliżamy się do wakacji a jednocześnie zawieszamy, przynajmniej tak liczymy, na czas wakacji spotkania w szkołach i przedszkolach. Z uwagi na fakt, że pewne jednostki budżetowe, samorządowe i osiedlowe powstały w ramach programu aktywizacji seniorów. Tak jak całym sercem popieram tego rodzaju projekt zachęcający do rozwoju nawet w dość solidnym wieku, to z całą świadomością konsekwentnie odrzucałam napływające zaproszenia, zniesmaczona postawą organizatorów, którzy nasze prelekcje traktowali jako zapchaj dziurę w grafiku, a słuchacze nie potrafili się powstrzymać od kąśliwych komentarzy na temat kotów, działalności fundacji z mocnym ironicznym akcentem i marnowaniu społecznych pieniędzy na jakieś tam zapchlone futra zamiast zająć się pożytecznym ogólnie aprobowanym działaniem na rzecz niepełnosprawnych, kalekich, biednych.

Przy okazji takich dość specyficznych spotkań nie dość, że miałam skutecznie podniesione ciśnienie, to o zbiórce na rzecz kotów oczywiście nawet nie było mowy. Od tamtego doświadczenia minęło kilka lat, a ja nadal mając w pamięci te gorzkie chwile za nic w świecie nie pojawię się w żadnym klubie czy kółku seniora.
Nie mam zamiaru tracić swojego czasu ani wolontariuszy na przykre incydenty, masochistką nie jestem, a nawet u mnie tryskającej optymistyczną energią, to doświadczenie odcisnęło się niezwykle wyraziście.

Maluchy i młodzież to kompletnie inna bajka.
Nawet jak coś palną, to nie ze złości. Podłości czy wredności wynikają tylko z autentycznej ciekawości czy niewiedzy. Nie są kierowani zgorzkniałą frustracją, że życie nie potoczyło się wymarzonym torem, a niespodzianki nie zawsze były z cyklu miłe.
Próbując dokonać bardzo wstępnej oceny roku ubiegłego, powiem, że w temacie edukacji szału, kolejek ani przepychanek o termin nie było ani razu. Spokojnie, wręcz monotonnie, edukatorki odhaczały z listy placówki oświatowe.

Zbiórki z reguły były solidne i adekwatne do ilości dzieci. Nie było kolizji, scysji, zamieszania.
Spokojnie, równo, wręcz nudno przebiegała praca. Kiedy tradycyjnie pytałam: Jak było?
W odpowiedzi leciała seria zdjęć i komentarz: Jak zwykle, miło!
Dobre i tyle.
Kasia- Grzegorz, Natalia – Ada. Pary same się ładnie poustawiały.
Do typowego scenariusza w tym roku włączyliśmy prezentację kotów do wirtualnej adopcji.
Pomysł duetu Iwonka- Anulka, one jak się spikną, zawsze coś fajnego uknują.
Po każdym spotkaniu wolontariuszki prezentowały fajne dossier każdego nieadoptowalnego kota. Nie elaborat odrzucający od czytania, a krótką w formie haseł informację z jakiego powodu kot do końca swojego życia będzie okupował dom tymczasowy i fakt najważniejszy, jakie za tym idą bezpośrednio pieniądze.

Sukcesem tandemu Ada – Natalia było wybranie dwóch kotów, Princessy i Gucciego. Fajny początek, zachęta do prezentowania następnych. Idea jest taka, że najpierw z puli 15 kotów staramy się każdemu znaleźć opiekuna, dopiero jak każdy zdobędzie patrona, zaczynamy pokaz od początku. Jak to my, staramy się, by nie tylko te piękne rasowe miały w życiu farta, tak samo, a może jeszcze bardziej na pomoc wskazane są bardziej dachowe.
Zanim udałam się do szpitala, wszystko dopięłam na ostatni guzik, tak przynamniej myślałam.
Wierna powiedzeniu: Pańskie oko konia tuczy, przygotowałam dwa zestawy torebek zadaniowych, które to zawierają akcesoria pomocne w opowiadaniu o pielęgnacji. Do każdego zestawu dodałam materiały reklamowe, prezenty i oczywiście smaczne krówki i w kocich teczkach fotografie kotów.

Tak bynajmniej pamiętałam.
Życie fundacyjne biegło ustalonym nurtem, ja się naprawiałam, wszystko niby było pod kontrolą.
Aż tu nagle pewnego dnia, coś mnie tchnęło, żebym nie powiedziała, że moja znana każdemu intuicja, nagle bez wyraźnego powodu kazała mi sprawdzić w jakim stanie znajdują się torby edukacyjne. I o ile w przypadku niebieskiej zawartość zgadzała się w 100 %, o tyle różowej nie mogłam kompletnie zlokalizować.
W wiadomym miejscu składowania szukała jej Natalia, bez rezultatu. Dary z przedszkola grzecznie czekały w pudłach na ułożenie w magazynie, a po pomocach dydaktycznych ślad zaginął. Wychodząc z założenia, że u nas nic nie ginie, tylko jak już przebywa w niezwykle dziwnym miejscu, napisałam na grupie informację, że różowa płócienna torba jest pilnie poszukiwana, no i się rozpętała epopeja.

Pisali wszyscy, nawet ci, którzy fizycznie nie mieli okazji poznać tej torby, więcej do czasu postu nie wiedzieli o jej istnieniu, ale wszyscy powodowani chęcią pomocy, dorzucali swoje pięć groszy. I tradycyjnie, jak to u nas, z prostej sprawy urzeźbiła się dobra zabawa, mijały dni, a torby jak nie było tak nie było.
Problem był jeszcze jeden, byłam na tyle ograniczona, że nie mogłam wejść na to piekielne piętro, żebym mogła sama kąty przepatrzeć.
Kiedy na moment wpadła Iza zrobić zdjęcia fantów na bazarek, odnalazła zdekompletowaną torbę w jakimś tekturowym pudle.
To był krok naprzód, postęp w śledztwie.
Zestaw kompletny, ale zdjęć kotów nie ma.
Więc zabawa zaczęła się od nowa.

– Natalia przypomnij sobie – dręczę wolontariuszkę – gdzie wpakować tę teczuszkę?
– Nie były w teczce, luzem!
– To szukaj w aucie, jak znam życie na widoku leżą!
I faktycznie, kiedy my wściekłe, że coś nam zginęło i znowu będzie trzeba wydać kasę na przygotowanie kolejnych zdjęć dywagowałyśmy, gdzie i kto mógł je schować, one spokoje sobie siedziały w tylnej torbie drzwi auta. Bezpieczne, w komplecie!

Opowiedziałam państwu tę historię, by pokazać, jak wygląda nasze życie od kuchni, jak w międzyczasie prowadzenia ważnych projektów, drobne sprawy wytrącają nas z równowagi. Zdarzenie śmieszne, za jakiś czas będzie anegdotą, ale jest jak zwykle w tej zabawnej opowieści drugie dno, jak trudno pogodzić nam się nawet z niewielką stratą, jak bardzo staramy się nic nie zmarnować, nie przegapić. Odpowiedzialność w szczegółach opisuje nie tylko odpowiedzialność i sumienność, ale pokazuje jak mocno każdy wolontariusz identyfikuje się z tym miejscem, w którym działa!