Enklawy

„Ile Fundacja ma kotów pod opieką, ile ich rocznie zabezpiecza, ilu znajduje domy? Podobno umiecie wydać stare bardzo, chore i kalekie?”. Lubię, kiedy padają tego rodzaju pytania, ponieważ odpowiedzi na nie od lat wywołują zdziwienie, zaskoczenie, niekiedy nawet lekkie niedowierzanie.Decydując się na założenie Kociej Mamy byłam świadoma swojego charakteru: uporu, konsekwencji, perfekcji, pracowitości ale jednocześnie wiedziałam jak bardzo cenię sobie niezależność, swobodę działania, jak zachowuję się w sytuacjach kryzysowych i jak reaguję na niespodziewane kłopoty i bariery.

Na nasz charakter, na odwagę podejmowania trudnych, a często wręcz nowatorskich decyzji, ogromny wpływ ma wczesne wychowanie, bagaż, z jakim wyfruwamy z rodzinnego domu. Nie oczekujmy postawy wojownika, przywódcy czy dobrego szefa od osoby, która od najmłodszych lat miała tłuczone do głowy jak marną i słabą jest istotą. Jak eliminowano cechy najważniejsze, które pomagają kształtować charakter: odwagę i prawo do samodzielnych decyzji.

Kiedy złościłam się po kolejnej nieudanej próbie wykonania jakiegoś zadania, nie słyszałam jak inne dzieci: „A twoja koleżanka robi to idealnie, patrz jakie z niej zdolne dziecko”. Cierpliwie rodzice i dziadkowie znosili moje wybuchy tłumacząc, że jutro podejmę znowu próbę, a kiedy poćwiczę, z pewnością się uda! Nie zdejmowali obowiązku, nie namawiali do rezygnacji, wręcz przeciwnie, niepowodzenie traktowali w kategorii zdobywania doświadczenia, a że zawsze wyprzedzałam rówieśników, zazwyczaj określałam zadania raczej mocno nieadekwatne do możliwości i wieku. Teraz po latach tym bardziej doceniam ich postawę,

Kiedy Kocia Mama zaczęła pracę,  zagotowało się w kocim łódzkim światku. Odpadła możliwość, że grupa opiekunek Izy Milińskiej pomoże tej czy innej formacji. Stałyśmy się formalnie organizacją, ze Statutem, Zarządem, Radą Nadzorczą i dość specyficzną Szefową.
I się zaczęło! Nowoczesność w zarządzaniu, konsekwencja działania i decyzji, komunikacja wewnętrzna i spójność działań, a chyba najbardziej sukcesy i skuteczność zbudowały nam przeogromny obóz wrogów, składający się z hejterów i zazdrośników. Pomijam tych, którzy zawsze pędzą nie tyle z ofertą pracy ale dobrą radą, bo wszystko wiedzą lepiej, choć sami niejeden projekt położyli.

Odbijały się ich zarzuty od Kociej Mamy. Schroniłyśmy się za solidnym murem opartym na autentycznej pracy, świadomości zadań, walczyłyśmy o prawo do życia ślepych miotów, broniłyśmy ciężarnych kotek gotowych do porodu zdrowych dzieci, konsekwentnie spotykałyśmy się z dziećmi by uczyć miłości i szacunku, by opowiadać o kotach, tłumaczyć ich zachowanie. Milczałyśmy robiąc swoje, nie wchodząc w spory, głuche na szepty za plecami.
Brak jakiejkolwiek reakcji chyba najbardziej bolał, dokonania drażniły, ale zawsze powtarzam, że zbieramy to co siejemy!

Kiedy stało się dla wszystkich faktem oczywistym, że jednak miałam rację z uporem broniąc swoich decyzji, że mimo odmienności pracy i nowatorstwa Fundacja przyciąga i skupia coraz większe grono sympatyków i ludzi bardzo życzliwych, gdy już pogodzili się z faktem, że nikt mnie nie zmusi do eutanazji kalekich, przewlekle chorych czy ślepych, wybuchła kolejna afera, bowiem wpadłam na pomysł by utworzyć kocie enklawy.

I znowu się zaczęło.
Tylko zapominali jak zwykle o jednym drobnym szczególe: powołując organizację, najważniejsze nie są struktury, liczy się idea, cel, misja.
Misja organizacji działającej na rzecz zwierząt musi być realizowana ze wskazaniem na ich, zwierząt dobrostan, a nie nasze ludzkie emocje, odczucia czy potrzeby.

Pierwszą enklawę wybrałam z ogromną ostrożnością. Osoba pełniąca rolę opiekunki była rekomendowana przez lekarza weterynarii, z którym od ponad 15 lat działam na rzecz wolno żyjących, sama jest także lekarzem, kociarzem, społecznikiem. Wybór padł na koty dorosłe, zabezpieczone przed rozmnażaniem, zdrowe, ale kompletnie odmawiające życia pod jednym dachem ze swoimi opiekunkami. Wycofane, wystraszone, bez chęci przyjaźni z innymi kotami, wrogie, agresywne dla ludzi, czekające tylko na sposobność, by wyrwać się na wolność.
Nie zakwalifikował się mój dziki Adolf, ponieważ sam dokonał wyboru: kiedy został wykastrowany otworzyłam mu drzwi, ale po dwóch dniach cieszenia się wolnością, sam wrócił na okienny parapet pokazując decyzję. Mimo, że do końca swego życia, a umarł na raka, był kotem bezdotykowym, przyjaźnił się z resztą moich futer. Nie brudził, nie psocił, spał w łóżku, czasem mogłam pomiziać jego puchate futro. Był, jak każdy mój kot, odrobinę z innej bajki, jako jedyny z piątki, najbardziej chory, autystyczny, został w moim domu ustalając relację.

Nie jedna z nas ma w domu takiego kota. Z dystansem do człowieka, ale z innymi zwierzakami potrafiącego fajnie egzystować.  W chwili, gdy sam kot tak mocna określa granicę wspólnego życia, manifestuje prawo do wolności, nie można bezdusznie łamać jego osobowości, nikt nie ma takiego prawa.

Poruszamy się po bardzo delikatnym gruncie. Empatia źle pojmowana, może uczynić więcej szkody niż dobra. Koty zawsze były wolne, niezależne, dumne. To nie psy, które można ułożyć, one mają inną mentalność, inną osobowość, dotyczy to nawet pieszczochów rasowych.

Na szczęście na poparcie mojej idei, koty w enklawie odnalazły się cudnie. Polubiły środowisko, zaakceptowały opiekunów, poukładali sobie wspólne ścieżki. Byłam szczęśliwa, że eksperyment się powiódł.

Obecnie Fundacja posiada siedem kocich ośrodków, które pięknie, z oddaniem opiekują się, dbają o zdrowie, systematycznie odrobaczają, w razie konieczności odławiają na leczenie, czuwają, kontrolują ale akceptują ich niezależność.

W enklawie u Anety mieszka bardzo stareńka Madzia, dzika, nieufna, wycofana. Koleguje się z nią dużo młodsza Fabia, złapana podczas interwencji, która jednak nie wyraziła ochoty bycia kotką nakolankową. Obie są szczęśliwe, mają zapewnione pełne miski, bezpieczne schronienie, jak zechcą, mają do dyspozycji dom i werandę. To one określają granice wspólnej komunikacji. Aneta czujne je obserwuje, respektując wybory. Kotki żyją jak w bajce otoczone lasami, polami i łąkami, bezpieczne w oddalonej od świata i ludzi przestrzeni.

Wszystkie enklawy wybierałam podobnie. Nie przerzucam na nikogo odpowiedzialności, wspieram finansowo, pozostaję w kontakcie. I aż się prośba ciśnie na usta: drodzy kociarze, weźcie sobie moje słowa do serca, zwróćcie wolność tym biednym kotom, to nie ich wina, że lepiej się czują pełniąc kocie obowiązki, zapytajcie czy akceptują waszą decyzję, przecież kot nawet nie mówiąc, wszystko umie przekazać, wystarczy tylko uważnie z autentyczną miłością na niego popatrzeć.