Etapy empatii

Małe miasteczko położone gdzieś w centralnej Polsce. Jest kościół, szkoła i rynek, wokół którego toczy się całe życie. Społeczność typowa, ani lepsza ani gorsza. Mieszkańcy wiedzą o sobie prawie wszystko, kto z kim i dlaczego, trudno zachować jakąkolwiek tajemnicę. Drogą oficjalną i pocztą pantoflową szybko się rozmaite wieści rozchodzą.

Dookoła położone są wioski, jedne bogatsze inne zaniedbane i biedne, wszystko zależy jak zwykle od gospodarza, jego pomysłu na rozwój i życie.

Działa na tym dość specyficznym terenie kilka organizacji o różnym profilu pomagania, w sumie nie wchodzą sobie w drogę, ale też nie ma sytuacji, by chciały ze sobą nawiązać konkretną współpracę. Lekko się przepychają o wpływy i profity.

Skala problemu jest duża, a winą obarczam niestety urzędników. Nie opracowano jednolitego, określonego jasno programu ograniczenia bezdomności zwierząt, nie przeznaczono konkretnej kwoty niezbędnej, by wprowadzić ten cel w życie, nie podjęto konstruktywnego dialogu z organizacjami.

Od kilku lat na tym terenie, w tych dość specyficznych okolicznościach, prowadzi swoją pracę na rzecz bezdomnych kotów i psów Fundacja Kocia Mama. Pracujemy w oparciu o własny budżet, nigdy nie zaproszono nas na spotkanie, nie poproszono o konsultację, a przecież wszyscy doskonale wiedzą, że działamy profesjonalnie i skutecznie.

Miłośników zwierząt jest multum w tej okolicy. Wiola odbiera telefony z prośbą o interwencję nie tylko od mieszkańców okolicznych wiosek, zgłaszają się kociarze z Szadku, Zduńskiej Woli, Łasku.

Utarło się, że każde wyrzucone w targowe dni kociaki czy te, podrzucone w okolicy, gdzie dziewczyna pracuje, standardowo trafiają pod opiekę Fundacji. Takie zachowanie jest oburzające, bowiem od lat nikt nie zapyta czy dom tymczasowy, który prowadzi Wiola, ma miejsce na kolejnych lokatorów.

Przez całe lato, systematycznie co tydzień, w każdy poniedziałek w pobliżu sklepu pracownicy znajdowali jednego lub kilka przeważnie chorych futrzaków. Nikt nie pomyślał, by dzwonić po odpowiednie służby, partol ratujący tamtejsze kociaki bądź pracowników schroniska. Wszyscy jak jeden mąż znosili radośnie koty do Wioli. Pomijano i ignorowano procedury i zasady regulujące naszą pracę. Nikt nie pytał o zgodę z Łodzi, nikt nie troszczył się o stronę finansową by zabezpieczyć weterynaryjnie , gorzej, nikt w sumie nie przejmował się w jaki sposób dziewczyna ogarnie tyle futer.

Bezlitośni byli kierowani pseudo empatią. Egoistycznie zapominano o konieczności izolacji chorych od zdrowych, o tym, że nasza przestrzeń życiowa posiada stałą określoną liczbę metrów.
Nikt nawet na moment nie zaoferował pomocy, bezdusznie wykorzystywano empatię i zaangażowanie wolontariuszki.

W pewnym momencie doszło do kompletnego absurdu, bo Wiola padła ofiarą swego działania.
Liczba zwierząt, które miała pod opieką, wykluczała możliwość prawidłowej pracy domu tymczasowego. Proza życia, doba ma tylko 24 godziny. Praca z dojazdem zabiera połowę, każdy potrzebuje choć odrobiny snu, czasu na prace domowe, posiłki zjadane w pośpiechu. Kiedy zatem podać szesnastu zwierzakom leki, nakarmić, zapewnić czystość i higienę, przyjąć i podjąć interwencję, zrobić ogłoszenia by mogły wyruszyć w świat?

Kilka tygodni obserwowałam jak się z tymi trudnościami zmaga. Każdy by opadł sił, granicę odporności wszyscy mamy podobną.

To kolejne bardzo niestety przykre doświadczenia w służbie, którą pełnimy na rzecz braci mniejszych. Gorycz, przemęczenie, nieludzki wysiłek, awersja do odbieranych telefonów. Wolontariat powinien być radością, spełnieniem, realizacją naszych osobistych potrzeb, ale i formą rozwoju. Nie ma prawa nas przytłaczać, ograniczać, tłamsić, nie takie były cele, gdy zakładałam fundację. Mamy prawo do wyboru, do podjęcia decyzji, nawet prawo do odmowy.
Takie jest życie, zawsze w jakiś sposób nas ogranicza. Dobroci nie można mylić z głupotą. Pomagać trzeba rzetelnie, na skalę własnych możliwości i predyspozycji.

Lokalnych kociarzy zapraszam do działania, zapewnię opiekę i wsparcie każdemu, ale bądźcie aktywni, nie oczekujcie, że Wiola i Fundacja zrobią za was w każdym kącie porządek.
Bezcenna jest realna aktywność, wiedza poparta doświadczeniem, a nie dziecinnymi wymysłami wyczytanymi na forum, gdzie połowa aktywistek nie miała kontaktu z kotem. Mody i trendy ulegają zmianie. Nie można taką samą miarą mierzyć pomysłów jakie rodzą się w głowach znudzonych kociar z doświadczeniem zdobytym przez ponad 20 lat.

To nie jest typowa Fundacja. Powstała nie dlatego, że nam się w życiu nudziło, że szukałyśmy adrenaliny i atrakcji. Zrodziła się z autentycznej miłości do kotów. Każdego dnia oddajemy część siebie, by ratować te najbiedniejsze, by uczyć do nich szacunku.
Misja jest jasna i czytelna.

Każdemu polecam rozważną analizę historii, która przytrafiła się tego lata mojej wolontariuszce. Szczególnie dedykuję opowieść jej znajomym i kolegom, ludziom, którzy ją podziwiają.
Na moment, na niewielką chwilkę, choć na jeden dzień, wejdźcie proszę w jej życie, zastąpcie ją, wykonajcie wszystkie czynności, cele i zadnia. Braknie wam dnia! Gwarantuję to każdemu. Szłam już tą drogą, znam to zmęczenie, tę niemoc, która z czasem przechodzi w złość, apatię, zwątpienie.

Nie wiem na ile wytrzyma to traktowanie Wiola, nie wiem czy ma tyle siły co ja, czy umie odrzucić ludzką podłość i mimo ataków, dalej postępować tak, jak nakazuje serce, rozum i głowa!

Bardzo bym chciała, by moje rozważania były czysto akademickie, by otoczenie dziewczyny wzięło sobie do serca moje słowa, by mogła odpocząć po tym kocim maratonie, po aktywności zabierającej siłę, pogodę ducha, entuzjazm.