Historia Białego Wąsa

O tym kocie usłyszałam dopiero wtedy, gdy zaczęły się z nim kłopoty.


Sytuacja typowa dla sposobu pracy mojej organizacji. Każda wolontariuszka pracuje w myśl zasady: gdy sama umie rozwiązać problem bądź podjąć decyzję, czyni to nie zaburzając pracy innym. Mam świadomość ich kompetencji i predyspozycji. Wszystkie cechuje obowiązkowość, koleżeństwo, szacunek dla innych.

Kiedyś, dawno temu przyrzekłam sobie, że nie będę przymykała oczu na sytuacje, które mnie rażą. Nie chcę koło siebie ludzi nieszczerych, wywołujących scysje i awantury, nie potrzebne mi osoby, które nie potrafią właściwie zrozumieć zasad, jakimi rządzi się nasz wolontariat. Rozumiem doskonale, że fundacja pracująca na takim poziomie, przyciąga różnych niby społeczników. Szansę na bycie z nami, na wspólną pracę mają wszyscy, jednak czy odnajdą się w tej społeczności, to już kompletnie inna kwestia. Nie znoszę rywalizacji, nie prowadzę rankingu najaktywniejszych. W grupie, którą tworzą matki mające małe dzieci i dziewczyny bardzo aktywne zawodowo, bądź działające równolegle w kilku formacjach, byłoby to po prostu głupie. Zresztą od zawsze miałam alergię na wystawianie dziwnych laurek. Oczywiście pochwały i miłe słowa dodają otuchy i energii, ale tylko wtedy gdy jednocześnie nie zachęcają do rywalizacji.

Od lat obserwuję dość przykre zjawisko, że często osoby z defektami emocjonalnymi próbują podnieść swe ego, swą wartość zgłaszając się do Kociej Mamy. Schemat działania jest taki sam: nadaktywność, nieumiejętność przyjmowania poleceń, wręcz chorobliwa potrzeba bycia najlepszym, skłonność do oceny aktywności innych przy zerowej informacji o zakresie ich pracy. Takie osoby są trudne, nie zagrzeją miejsca w żadnej grupie, bo ich charakter i postawa zawsze wywoła konflikt. Mam ten komfort, że wolontariuszki, z którym pracuję, są rzeczowe, kompletnie pozbawione egoizmu i egocentryzmu. Może właśnie dzięki tym predyspozycjom osiągamy budzące zazdrość efekty?

Maryla od ponad 15 lat ze mną, w sumie robi non stop to samo: odławia koty na zabiegi, małe znosi do adopcji, czasem pomaga przy kiermaszach albo prowadzi edukację. Kilka lat prowadzi dom dla kotów białaczkowych. I właśnie Maryla którego dnia zapytała:
– Co mam począć z tym kotem? Złapałam go jakoś w październiku na zabieg, miał lekką ropę w oczach, po kastracji odrobinę kichał, więc ulokowałam go u Steni. Potem zaczęły się wycieki z nosa, sumiennie chodziłam z nim na wizyty, dostawał kilka antybiotyków, krople, potem witaminy i immunodol i, chwalić Boga, mamy styczeń, a kot ma non stop przewlekły katar. Teraz wręcz sączy się ropno-krowtoczna wydzielina. Ręce mi już opadają, żaden lek na tego kota nie działa, a jest taki miły i grzeczny, cały czarny z jednym białym wąsem, ma chyba 4 lata, z kolan Steni nie schodzi, lubi inne koty i nawet psy, ale jak go oddać do adopcji jak nieustannie z nosa mu się leje ten obrzydliwy katar?
– Maryla nie biadol. – odpowiedziałam. – Muszę pomyśleć… Katar przewlekły mówisz, zatem jedzie do Vedmedu.
– A kto tam leczy? Dlaczego tak daleko? Nie można go gdzieś bliżej ulokować? A mogę z nim pojechać?
Bardzo starałam się zachować spokój słysząc ten potok pytań.
– Maryla, przestań! Zaraz buta zjem! Pojedziesz, zobaczysz warunki lecznicowe i sprzęt, poznasz sama weterynarzy. Miejże drobinę zaufania! Lekarka jest młoda ale ma świetne wyczucie i rękę do leczenia kotów, byłam pod wrażeniem jak mi takie niby polipowce wyleczyła bez konieczności ingerencji chirurgicznej, uczy się, lata po sympozjach, to lekarka z ikrą i sercem dla bezdomnych.
– Skoro tak mówisz…
– Koniec gadania – zakończyłam dyskusję – Postanowione!Biały Wąs jedzie do Vedmedu. Weź proszę listę leków, które były aplikowane.

– No nieźle, prawie nas zamurowało, na bogato był leczony – usłyszałam w słuchawce kilka dni później – Trudno się dziwić, że organizm oszalał i odmówił współpracy.
Na dzień dobry zrobiono mu morfologię, pobrano wymaz i czekałyśmy na wyniki posiewu, nie można było dłużej męczyć kota, trzeba ustalić na jakie leki organizm nie jest oporny. Minęły czasy, gdy koty leczy się po omacku, na wyczucie, według skostniałych kanonów. Po to wprowadzane są nowe metody diagnostyczne by z nich oczywiście korzystać.

Pomysł na leczenie jest prosty: aplikowane są leki przeciwgrzybiczne, płukanie zatok i poprawa kondycji ogólnej. No i czas jest konieczny, zanim wszystkie działania zaczną przynosić efekty.
Biały Wąs wszystkie zabiegi znosi dzielnie, ewidentnie przynoszą ulgę, węch mu wrócił, więc i apetyt. Mieszka w lecznicy już ponad tydzień. Jak długo jeszcze, tego nikt nie wie.