jest taki salon

To dzieje się samo, bez naszej intencji, namowy czy prośby. Ludzie obserwują prace fundacji na przestrzeni lat, jej rozwój, styl, rezultaty.
Kontrowersyjne tematy same się rozwiązują w wyniku rozsądnie przemyślnie podjętych decyzji. Nigdy nie stawiałam na chwilowy rozgłos wywołany przy pomocy mediów, kiedy podejmowałam nawet niezwykle drażliwą i delikatną interwencję.

Każda sytuacja ma dwa oblicza, to dobre i przykre. Pracując na rzecz zwierząt, nie możemy zapominać, że udział w każdym incydencie ma także człowiek. Istota nie zawsze honorowa, odważna czy odpowiedzialna. Gdyby świat złożony był tylko z prawych, solidnych i wrażliwych, organizacje naszego rodzaju nie miałby zwyczajnie racji bytu, bo cóż mielibyśmy poprawić w otoczeniu niemalże doskonałym.

Wojna u sąsiadów u nas nierozerwalnie łączy się z kotami. Inne tematy, w których działaliśmy poruszałam już dawniej.
Koci uchodźcy przybywali dwoma drogami. Jedna znaczna część w transportach zorganizowanych przez tamtejszych wolontariuszy i z osobami indywidualnymi. Wszyscy za cel, za priorytet mieli życia. O ile konwoje zbiorowe od razu były przekazywane do fundacji, o tyle inny status miały zwierzęta właścicielskie. Zdarzały się sytuacje, że wynajmujący dom, godził się na przyjęcie ludzi, ale tylko bez kotów. I zaczynały się schody. Co począć z mruczkiem, gdzie go ulokować? Pierwsze kroki kierowane były do schroniska, ale mamy świadomość jak nasze działa.
Pokonując kolejne szczeble, odbijając się od przeróżnych organizacji, finalnie zawsze kończyli drogę na naszej fundacji. Tu zawsze znajdzie się pomoc, ratunek, wsparcie. Jeden z uchodźców trafił na przetrzymanie do Ani w Filemonie. Opiekunka gorąco zapewniała, że kota odbierze. Miły, łagodny, cudnie umaszczony, rudy.

Czas mijał. Leciały dni, tygodnie, miesiące. Obok Filemona funkcjonuje salon fryzjerski, szefowa przejęta losem kota objęła nad nim patronat. Kupowała przysmaki, zabawki. Rozpieszczała jak mogła. Z czasem obie z Anną zaczęły naciskać, bym oddała Miłce kota do adopcji, poprzednia opiekunka od 4 miesięcy nie dała znaku życia, nie kontaktowała się ani z fundacją, ani z kliniką.
Uległam prośbie, ponieważ kot nie może być rezydentem w lecznicy. Jego miejsce jest w kochanym domu.

I tak oto zaczęła się moja przygoda z salonem fryzjerskim, w którym obecnie wisi plakat z procentem, stoi puszka i koszyk z drobnymi gadżetami, które mogą nabyć jako wsparcie klienci. Koty same zbliżają ludzi. Dzieje się tak w wyniku zwykłej pracy. Pewnych rzeczy nie da się zaplanować a już tym bardziej w żaden sposób nadzorować, toczą i dokonują się same.
Można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie wojna, gdyby nie rudy porzucony kot, fundacja jeszcze długo byłaby dla Miłki tylko organizacją jakich w mieście wiele, a tymczasem jest jak jest!