Najważniejszy zawsze jest plan

– Odliczają nam się same poniedziałki, do Świąt mamy gęsto. – Raportowała Renatka wpisując w grafik kolejne zajęcia.
Popatrzyłam uważnie:
– Sądzę, że nie będzie problemu z obsadą zespołów. Olga jest dyspozycyjna, nasz duet z kotami, zostaje zorganizować transport. Coś mi przyszło do głowy, ale najpierw muszę wykonać kilka telefonów.


– Bingo! Oby teraz Krzysio nie złapał jakieś infekcji i mamy ekipę skompletowaną. – Wyjaśniam Reni swój plan. – Ania z nami pojedzie, wiem to dość karkołomny pomysł, Krzysio ma dopiero dwa lata, ale już chyba najwyższa pora, by poczuł co znaczy wolontariat, a i Ani przyda się kilka chwil spędzonych z nami, mniej będzie tęsknić za fundacją. Jak mały zacznie się nudzić lub kaprysić, zajmie się nim Iza – ma urlop!!! Coś mi świtało w głowie, że zasłyszałam tę informację, kiedy ustalałyśmy wizyty kontrolne Prymulki, u której dwie z trzech złamanych kości po roku wreszcie się zrosły! Jest nadzieja, dobrze zaczyna nam się wiosna.  Ania ma zakaz odwiedzania figlorajów i marketów, by mały nie złapał jakiś wirusówki, a my trzymamy kciuki za powodzenie akcji.

Poniedziałek tuż przed 9 lekko poddenerwowana dzwonię do Reni:
– Masz jakieś wieści od Ani?
– A dzwoniłaś do Niej?
– Nie, jak jedzie nie odbiera, to Jej zasada numer jeden.
Szkoła, w której dziś edukujemy jest na końcu Łodzi, okolice ulice Wycieczkowej, to niezła wyprawa, jak jeszcze trafimy na korki, zjawimy się dużo po czasie…
Czekamy jak na szpilkach obie.
– Jestem – słyszę radosny głosik – właśnie podjechałam.
Cała Ania, jakby nie mogła uprzedzić!
– Zabieraj klamoty na edukację, pakuj do bagażnika, ja lecę wydłubać z szafy kota, zawsze się tam chowa, jakby wiedział, że ma dzień pracujący. Ania następnym razem uprzedzaj odpowiednio wcześniej, nie mogę więzić kota w kontenerze – wyjaśniam.
– No dobrze, zapamiętam, myślisz, że mały da radę? – zmienia temat nie biorąc do siebie mojej reprymendy.
– Martwić będziemy się na miejscu, uspokajam.

Podjeżdżamy pod blok, Renata czeka:
– Dzwoniłam już do Izy jest też gotowa… skręć w lewo, potem w prawo. – W międzyczasie pilotuje Anię prowadząc skrótami między blokami.
– Patrz i ucz się. – rzucam ze śmiechem, a dziewczyna kiwa głową mówiąc:
– Pysiek następnym razem będziemy do ciotek dzwonić. Wszystkie kochamy ten styl bycia Ani. Nie nonszalancki, nie flegmatyczny, a mimo to przy Niej człowiek jakoś dziwnie zwalnia obroty, staje się miększy, łagodniejszy, nie sposób być zdenerwowanym, największemu nerwusowi to się nawet nie uda.
– Jesteśmy spóźnione. – martwi się Ania zerkając na zegarek.
– Daj spokój, nic się nie stało, zaraz będziemy na miejscu.

Na dziedzińcu czeka Pani Katarzyna. Wita nas uśmiechnięta, pyta w czym pomóc.
– Nominuję panią do opieki nad moim prywatnym kotem.
Ochoczo chwyta kontener, ale jego waga ją zaskakuje.
-Dzieci się ucieszą, kot jest rasowy, piękny i bardzo grzeczny, to takie słodkie kocie dziecko jeszcze.
Niech się Pani cieszy, że nie zabrałam Leona, tamten kot waży ponad 13 kg, ten jest dużo mniejszy, jeszcze rośnie i nabiera masy. Idziemy do klasy. Dziś pracujemy razem, jest tak jak lubię, łączymy grupy.

Logistycznie zajęcia przygotowane były świetnie. Pani Kasia w roli przewodnika – opiekuna sprawdziła się na medal. Z ogromną sympatią matkowała naszej grupce troszcząc się, byśmy nie miały żadnych kłopotów. Sprawnie, w fajnej atmosferze minęły dwie godziny. Krzysio, jak przystało na dziecię fundacji miał dwie atrakcje: bieganie za kotami i zabawę autkami.
Kiedy weszłam do klasy, spojrzałam na cudny bukiet kwiatów, jejku taki śliczny, tylko dlaczego stoi w puszce od kawy, tyle traci z uroku… Zostawiłam rozmyślania na temat róż i skupiłam się na kocich opowieściach.

Dzwonek twardo oznajmił koniec lekcji, zapraszam do wspólnego zdjęcia, dzieci tłoczą się, by być najbliżej kotów. Kasia dziękując za zajęcia przekazuje zebraną karmę, wręcza dyplom i pachnący bukiet.
– Pierwszy raz dostałam kwiaty na edukacji, skąd Pani wiedziała o mojej słabości? Kocham kwiaty każdej pory roku…
Patrzę na moje dziewczyny, baczniej na Renatkę, to ona przecież umawia edukację…
– Pani Izo, przepatrzyłam profil śmieje się Kasia, facebook wszystko nam powie, pomoże, doradzi!
– Oj przydałaby się pani w mojej fundacji, pasuje pani do moich wolontariuszek!

Pakujemy rzeczy, karmę. Iza z Olgą noszą ciężkie torby. Kasia dzielnie pomaga, Renata pilnuje kotów. Ja jak zwykle wychodzę ostatnia, pilnuję, by nic nie zostało. Słońce świeci, robi się coraz cieplej, Krzysio biega wokół auta trzymając Izę za rękę, Ania mocuje się z klapą bagażnika.
– Ania, dzwoń do męża jak się to cholerstwo otwiera?!
– Nie będę robić rabanu, już kiedyś wchodziłam do auta oknem. – wyjaśnia uśmiechając się słodko. Pani Kasia patrzy na mnie pytająco, więc wzruszam ramionami.
– Ania tak ma, mało kto i co wytrąci ją z równowagi.
– Tej karmy jest dość sporo, mamy powtarzać manewr z oknem dwa razy? – Renatka delikatnie sprowadza Anię na ziemię. – Trochę to czasu nam zajmie, tu i w siedzibie… Nocą do domu wrócisz…
– No tak, musimy się z tym bagażnikiem jakoś dogadać. – podejmuje walkę z zamkiem.

Wieczorem tradycyjnie zamieszczam na swoim profilu podziękowanie. Wklejam kilka zdjęć, zanim napiszę reportaż. Natychmiast pojawiają się lajki sympatyków naszych działań i kilka słów Kasi:
– Dziękuję Paniom, jesteście niesamowite…
Fakt spotkania z nami są dość nietypowe i bardzo specyficzne!