Nikt dramatu nie wróży…

Zawsze tak jest. Kiedy otrzymało się pomoc raz i to skutecznie, chętniej się znowu do znajomych drzwi stuka.

Trzy lata mijają odkąd prowadziłyśmy interwencję w Uniejowie.

Znamy wszyscy sławne już termy, nieopodal położony jest Borysew z mini zoo i ciekawymi zwierzakami, wioska indiańska z atrakcjami, zamek Cystersów, rzeka Warta zapewniająca ukojenie nerwów dla wędkarzy i fajne grzybowe lasy i w tym wszystkim tkwią niestety kociarze kompletnie skazani na samych siebie.

Kiedy działała Filia w Szadku znaleźli drogę do Kociej Mamy.
Filia upadła nie dlatego, że Wiola źle pracowała, albo ja żałowałam grosza na tamtejsze koty. Dobiła ją proza życia: jak mieli pomoc i wsparcie kompletnie tego nie doceniali. Tupali roszczeniowo nogami, jakby byli moimi sponsorami! Tak długo rzucali kłody pod nogi, aż skończyła się moja wyrozumiałość i cierpliwość. Teraz polepszyli sobie kocią sytuację, znowu zostali kompletnie bez wsparcia, ale nie mnie rządzić się w ich domu!
Nadal płyną żałosne apel i prośby, tylko ja już nie mam do nich tamtego serca. Widzę kłamstwa, naciski, wymuszenia, a zamiast współpracy – roszczenia!

W Uniejowie nie działa żadna Fundacja, jest w pobliżu taka typowo psia, więc nie chce pochylać się na tymi wioskowymi bidami.

Nie wiem, czy z obawy, czy braku doświadczenia i podstawowej wiedzy, jakoś relacje nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością w temacie kondycji zdrowotnej przekazywanych do Fundacji kotów. Nie twierdzę, że zostałam w tym konkretnym przypadku okłamana, respektowane są wszelkie ustalenia, ale po raz kolejny się okazuje, że przyjęcie z pozoru typowe, okazało się ratującym życie.

Zawsze tak jest, kiedy już zwierzak jest bezpieczny, nieważne mały czy dorosły, podświadomie czuje, że zmienił się jego status bezdomniaka, wtedy wychodzą z niego wszystkie choroby. Szkoda, że tym razem nie zadziało się inaczej!!!

Najpierw posypały się brzuchy czyli jelita. Wiadomo, wszechobecna robaczyca. Potem wyszły trzecie powieki i zaczęła się walka o ich oczy.

Niby stan się ustabilizował, ale tylko niby, bo jedna, najmniejsza i najdrobniejsza w stadzie z ewidentnym objawem karłowatości dziewczynka umarła we wtorek. Już ponad tydzień opiekuje się nimi Fundacja i teraz zaczynają się kolejne odsłony kociego dramatu.

Maluchy zamiast rokować, zaczynają się sypać. Minął tułaczkowy stres, zaczynają się spadki odporności, klasyka!

Proszę wszystkich o wsparcie na te bidy.

Nie mam czasu na ckliwe posty, na dramatyczne, chwytające za serce zdjęcia. Nie muszę pisać, że mają zapewnioną opiekę z górnej półki, nie brakuje im nic, ani w temacie diety, badań czy medycznego zaopatrzenia. Sztab klinikowych weterynarzy monitoruje przez 24 godziny ich kondycję.

Czas trudny, wakacyjny, wyjazdowy, urlopowy.
Nie mogę odmówić prawa do wypoczynku nikomu, wolontariuszkom, lekarzom, sobie, ale zanim i ja wyjadę, muszę ten kryzys ogarnąć.

Jak mówi stare mądre powiedzenie: „Kapitan schodzi ostatni”. Na moje szczęście i kotów, Kocia Mama nie tonie. Mamy zaplecze, wsparcie, sponsorów, dobre życzliwe dusze wokół, dlatego oprócz wpłat na leczenie tych smarków, apeluję o świadome i mądre adopcje! Pamiętajcie, że każdy kot zabrany z pokładu Kociej Mamy daje w tym trudnym czasie miejsce innemu!
To jest pomoc bezcenna, wiedza, że nadal znajdują się chętni, by kochać, te tak bardzo na początku swego życia biedne!

Leczenie uniejowskich kotów można wesprzeć tu.