Poniedziałki są lepsze i gorsze

Ten poniedziałek zaczął się nietypowo, zrezygnowałam z ulubionej kawy, z uwagi na rutynowe badanie morfologii.  Nie było już kolejki, więc nie było potrzeby, by wyciszyć telefon.
W trakcie pobierania jednak zadzwonił, grając ulubioną melodię.
„Albo pani wyciszy, albo odbierze zanim mnie coś trafi” powiedziała z godną podziwu wyrozumiałością pielęgniarka, która na szczęście zna moją drugą, ale za to ukochaną profesję.
„Czy Kocia Mama ma prawo do chorowania, co one zrobią jak pani zabraknie, tfu tfu tfu!”  sama przeraziła się swego pytania. Jej też pomagałam z bezdomnymi smarkami, przychodnia graniczy ze sławną ulicą Lokatorską, a tam swego czasu roiło się od chorych kotów.

To była Magda z Żyrafy.
– Oddzwonię, bo pani właśnie kradnie mi krew.
– Iza, Iza… – miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
– Madzia, spokojnie, nie panikuj.
„Jak ona kroi te koty?” zastanawiałam się  „Przez łzy?” Jakiś dziwny diaboliczny humor mnie dopadł, to są wyraźne skutki uboczne braku w organizmie kofeiny.

– No opowiadaj.
– Państwo przyjechali do mnie z Tropa, wieźli kota złapanego w ramach akcji i w lecznicy się okazało, że to kotka i właśnie się koci.
Zamarłam.
– Nie mów, że uśpili!!!
– Nie, nie, lekarka odesłała ich do mnie, a raczej do Kociej Mamy. Powiedziała, że Ty…
Wybuchnęłam śmiechem!
– Kiedyś Cię Madzia zabiję, ale to kiedyś! Ale żeś mnie nastraszyła, nich Cię!

„Zmiana planów, nie jadę na rynek, poproszę na moment do Żyrafy, muszę coś zobaczyć, w sensie zaradzić” kompletnie oszołomiona majaczyłam bez sensu plącząc się w wyjaśnieniach.
– Iza, skup się ! A zakupy?
– A tam jutro, co tam rzodkiewki i kalafiory, mam wreszcie małe koty! Zaczął się wysyp!

Na stole pudło, w nim kotka i trzy małe. Magda roztrzęsiona, państwo w wieku dość dojrzałym patrzyli na mnie z napięciem. Zajrzałam. Dwa małe, jedno umarło. Młoda triklorka. Znaczy się kompletni laicy, kociarze by wiedzieli, jaka bomba lata po ich obejściu. Popatrzyłam uważnie, przytuliłam panią, zapytałam pana o znajomość ulic w mieście, nie liczyłam, że ma nawigację w telefonie.

– Kotkę oddam za siedem tygodni a może i nie. Matka w tym czasie jest na wagę złota.
Ta panna oficjalnie rozpoczęła sezon kociakowy, to pierwsze smarki w Kociej Mamie w tym roku. Teraz już się posypią! Poproszę o chwilkę cierpliwości, muszę coś sprawdzić.
Cisza, Ania nie odpowiadała.
– Madzia z wrażenia zapomniałam jak Michał się nazywa…
Na szczęście Magda pamiętała.
– Hej, sorry, że w pracy Ci marudzę, ale czy nasza Anna dziś pracuje? Sprawdzam, bo nie odbiera.
Mam matkę z dwoma, dzika jak cholera, młoda trikolorka, państwo na nią mówili Śmierdzielek.
Tak, tak, bardzo ciepli, ale kompletnie zagubieni.
– Już nie – usłyszałam za plecami szept – Dzięki pani.
Pokiwałam głową dziękując za uznanie.
– W końcu Kocia Mama –  nawiązałam ze śmiechem.
– Tak, tak słyszeliśmy o pani. A kto o niej nie słyszał – już wyluzowana dogadywała Magda.
Na kartce napisałam adres Filemona, nakreśliłam jak dojechać, zanotowałam telefon Ani i nakazałam, by dzwonili, jeśli się pogubią.

W międzyczasie dopytałam o stan faktyczny mruczków na podwórku i ich potrzeby.
– W drodze powrotnej zapraszam po klatkę łapkę, żeby złapać matkę rodu i wydaję duże styropianowe budy.

Interwencja jak marzenie. Kotka zaopatrzona, maluchy bezpieczne, Anna po długim weekendzie ma super prezent, cóż, że z niespodzianką w pakiecie. Opiekunowie mili, chętni do współpracy. Fajnie z taką lekkością pracować.

Magda popatrzyła na mnie dziwnie.
– Nie podobasz mi się, dlaczego jesteś taka blada i w jakim celu byłaś na badaniach?
Wzruszyłam ramionami.
– Wróżką nie jestem, lekarz zalecił, to poszłam, zanim mi znowu napisze, że skreśli mnie z listy pacjentów za bojkotowanie zaleceń. Słaba jakaś jestem, wiesz pracoholicy czasem tak mają…
– Kiedy odbierasz wyniki? – nie dawała za wygraną.
– Magda, nie masz litości, a ja głupia zdjęłam Ci kłopot z głowy, zero wdzięczności.
– Iza! – teraz już złowrogo spała.
– Dobra, ok jutra zadzwonię i wszystko Ci powiem.
– Nie!!! – była stanowcza – Zrobisz mi zdjęcie! Za grosz Ci nie wierzę!
Machnęłam ręką i zwyczajnie uciekłam.
– Robisz mi wstyd przy obcych! – rzuciłam na do widzenia.

Matka trafiła pod troskliwe skrzydła Ani. Nie powiem, kotka nie była szczęśliwa z ograniczenia wolności, ale przynajmniej ona i dzieci są bezpieczne. Kilka razy była była szybsza podczas sprzątania kuwety, udało się doktor Annę ugryźć, ale po tygodniu zrezygnowała z totalnej agresji i zajęła się karmieniem małych.

A w Fundacji nagle skończył się spokój, zaczęły się typowe dla tego czasu interwencję, ale to temat na inną opowieść. Ta zakończyła się happy endem.