Szybka akcja ratunkowa

To już nie jest ani zabawne, ani fajne, zawsze, kiedy wyjeżdżam rozsypuje się worek z kocimi trudnymi interwencjami. Pierwsza wyjazdowa sobota upłynęła na ratowaniu przekazanej Fundacji Maine Connki, druga na udzieleniu pomocy znalezionemu w krzakach maleńkiemu kociątku. System informacyjno-komunikacyjny działa bezawaryjnie, w wyniku dostępnych internetowych narzędzi, z każdego prawie miejsca na ziemi można nadzorować akcję ratunkową.


Ta sobota postawiła w stan gotowości dwie współpracujące z Kocią Mamą klinki, które pięknie połączyły siły w walce o utrzymaniu przy życiu małego poturbowanego kociego dziecka.
Ranek, właśnie zaczynam się pakować w dalszą drogę, przychodzi sms: Szefowa zadzwoń, pilne!
-Co tam Maryla? Ty to masz wyczucie, wiesz, kiedy mi głowę zawrócić – Nic nie jest w stanie popsuć mi dobrego humoru.
-Zobacz zdjęcie. Pani znalazła na ulicy kociątko, nie ma kawałka tylnej łapki, jest wycieńczone, ledwie oddycha, Pani prosi o pomoc w leczeniu, właśnie jest w drodze do lecznicy – i tu Maryla podaje jej nazwę.
-Wstrzymaj ją szybko proszę. Nie mam z tymi lekarzami żadnego kontaktu, a w tej sprawie, skoro jest tak jak relacjonujesz.

W międzyczasie sprawdzam wiadomość.
– O Boże, dawno nie widziałam takiej bidy. Czekaj dzwonię do Amicusa!
Kiedy kociątko dotarło do kliniki, pierwsza rekcja Julity nie była optymistyczna, wychłodzony, 35 stopni, z oderwaną stopą, cały pokryty larwami robaków.
-Pani Izo, chyba nic z tego kociaka nie będzie…
-Próbuj, działaj!
Poszedł w ruch termofor, zastrzyki przeciwbólowe, przeciwzapalne, antybiotyk – to w danej chwili było najważniejsze, czy malec mimo fatalnego stanu ogólnego ma pisane życie.
Czekałam w napięciu na rozwój sytuacji.
-Eee, Chyba nie będzie tak źle, nafaszerowałam Go Recovery, je chętnie!
-Nadałam Mu imię: Pirat, niech wie, że toczy się walka o Niego! – wyraźnie nabrała wiary w sukces akcji dziewczyna – Ale jeszcze jedna kwestia: jest zbyt słaby, by sam został na noc, trzeba przerzucić do “całodobówki.”.
-Szykuj dokumenty proszę, Maryla uruchomi Wojtka, by zajął się transportem, ja uprzedzam Vet-med.

To jest ten komfort i luksus w mojej pracy, świadomość, że zawsze, o każdej porze dnia i nocy, mam za sobą nie pustą ścianę a sztab ludzi gotowych kociakom nieść pomoc.
Nie było zbędnej dyskusji, Doktor, która odebrała telefon prosiła tylko o istotne medycznie dla Niej poczynania, jakie były wykonane przy stabilizowaniu kociątka.
Julita przekazała Pirata z kartą pacjenta, zapomniała tylko z emocji wpisać nadane imię. W Vetmedzie szanując panujący w Fundacji zwyczaj, a może nawet i dziwny przesąd, że każdy kot musi mieć imię, Paulina nazwała Go Bzyk w nawiązaniu do much i ilości larw jakie złożyły na małym obolałym ciałku.
Pierwszy etap akcji ratunkowej pozwolił na normalizację temperatury ciała, a kiedy zaczęły działać zaaplikowane leki malec zaczął się jedzenia domagać.
Szanując intencje obu klinikowych ekip przejętych stanem kociątka, nie miałam innego wyjścia jak nadać mu kolejne, trzecie już imię: Pirat-Bzyk!
To pierwszy przypadek w naszej kociej historii, że jedno maleńkie biedne kocie dziecko, aż tyle serc poruszyło.
Wieczorem otrzymałam z klinki relację słowno-fotograficzną: “Pirat-Bzyk został wykąpany, wyczesany, usunięto larwy i robaki.”.

Teraz czekamy, aż nabierze sił przed czekającą go amputacją łapki. Stan jest stabilny.
Taka to była sobota. Moim zdaniem jedna z moich najlepszych na tym wariackim urlopie, kiedy co rusz dostaję powiadomienia co się dzieje i na ile muszę się gdzieś chować, by wydać polecenia, a nie narazić się na wymówki i zapytania czy jestem na wakacjach, czy nadal na kocim dyżurze.