To się zdarzyło naprawdę

Kiedyś działałyśmy jako Kocia Mama na Allegro,  ale odkąd wprowadzono podział na część ogólną dostępną dla przeciętnego zjadacza chleba i na charytatywną, sprzedaż gadżetów kompletnie upadła, bo nowa forma wyszukiwania bardzo utrudnia dotarcie do naszych ofert.

Chcąc pracować na rzecz kotów założyłyśmy dwa bazarki. Działają na nich generalnie trzy osoby: ja, Ania i Dorota.

Forma sprzedaży jest przejrzysta. Na bazarku kocim oferujemy wyłącznie nowe przedmioty, a na pchlim targu, jak sama nazwa świadczy, wystawiamy najrozmaitsze rzeczy, które najczęściej dostaliśmy w darze. Są przedmioty stare w bardzo dobrym stanie, są nowe jeszcze z metką, polskie, chińskie, tandetne ale i markowe renomowanych firm nawet światowych.

Finalizacja wygranej jest taka sama: wpłata na konto fundacyjne, przy odbiorze lub wcześniej przesłanie potwierdzenia przelewu.

Dorota jest bardzo aktywna na bazarkach, ma dryg do sprzedaży, umie też ładnie przedmiot zaprezentować i zachęcić do jego nabycia. Nie powiem, że mnie sprzedaż źle idzie, mam świadomość potrzeb, więc non stop przeglądam zasoby, by oferta była dla wszystkich atrakcyjna.

Procedura pracy jest następująca: gdy ja mam zbyt dużo zadań, całość pracy przejmuje Dorka.

Ostatni miesiąc był trudny, niestety i mnie nie ominęły infekcje, obłożona kotami działałam z pozycji łóżka, a o wyjściu z domu mowy nie było. Pracę bardzo ułatwiły nam nasze kochane słuchaweczki, Dorka latała pod moim nadzorem po siedzibie wygrzebując atrakcyjne gadżety.

– Mamy fajną laskę na bazarku, licytuje jak szalona – cieszyła się, buszując po naszym sławnym pierdolniku, czyli magazynie rzeczy przeróżnych – dobry sprzedażowo zapowiada się tydzień.

Popatrzyłam co pani licytuje, były to same fajne, atrakcyjne przedmioty, generalnie rękodzieło, przebijała wysoko. Sprawdziłam wspólnych znajomych,  znalazłam kilka bliskich mi osób. „Przy okazji o nią zapytam” pomyślałam. Zastanowiło mnie co to za człowiek, bo mało kto wydaje tyle kasy na przedmioty w sumie nie koniecznie niezbędne do codziennego życia.

15 lutego dostałam wiadomość: „Ostrzegam, Pani X to oszustka, wyłudza fanty na bazarkach, Pani Izo zlecam czujność.”
„Dziękuję za informację ale, rozumie Pani, muszę wiadomość sprawdzić.” odpisałam szybko.

Następnego dnia zadzwoniłam do Doroty:
– Co wiesz o Pani X?
– Właśnie pakuję dla niej klamoty, podrzucę jadąc na zakupy.
– A potwierdzenie przelewu masz ?
– Tak. Przysłała mi na czat.
Struchlałam.
– Dorota, to manipulacja!  W soboty banki nie wypuszczają przelewów, poza tym brakuje typowych danych, to oszustwo. To nie jest standardowe potwierdzenie wykonania przelewu! Wymyśl powód, by przełożyć spotkanie  na poniedziałek, muszę sprawdzić czy faktycznie pieniądze wpłyną na konto.
Teraz i Dorka była przerażona.
– Boże, na 400 zł by nas oszukała!!!
– Spokojnie, nie szalej , nie rób gwałtownych ruchów. Musimy sprawdzić, wiesz różnie bywa, czasem informacja nie do końca jest prawdziwa.

W poniedziałek i wtorek przelewy nie dotarły. Teraz w stan pogotowia postawiona została Renta, non stop sprawdzała konto.

Oszustka brnęła dalej pogrążając się w kolejnych kłamstwach.  Stwierdziła, że to bank źle pracuje, że już kiedyś miała problemy z kontem walutowym, bo przetrzymywali jej pieniądze, ale fanty nadal starała się odebrać. W środę otrzymała informację zgodną z prawdą, że szefowa wstrzymała wydanie przedmiotów dopóki nie wpłyną przelewy. Wtedy pani poszła na całość wymyślając chorobę babci, a potem kłopoty związane z nieoczekiwaną śmiercią i pogrzebem! Jednocześnie mamiła nas wizją fantów, które chce przekazać Fundacji w ramach wsparcia.

Byłam zmęczona zaistniałą sytuacją, ale też  wściekła i zniesmaczona bezwzględnością tak młodej jeszcze osoby.

Jednak swoim zwyczajem postanowiłam dać jej szansę i napisałam:
– Do godziny 20  ma Pani czas, by odebrać wylicytowane fanty.

To była sobota, 23 lutego. W środę, 27 lutego, zgłosiłyśmy się z grubą teczką dokumentów na policję.

Nie godzę się na takie sytuacje, by ktoś kompletnie bezkarnie mamił i oszukiwał pracujących w Fundacji ludzi. To, że działa na szkodę osób ratujących chore koty jest tym bardziej brzydkie i naganne. Jak można żerować na ludzkiej naiwności mając za nic nasze zaufanie i  dobrą wolę?

Udział we wszelkich  akcjach na rzecz Kociej Mamy jest dobrowolny,  dlatego nie mam zamiaru biernie patrzeć, jak ktoś działa świadomie narażając Fundację na straty.

Pani miała ode mnie kilka ostrzeżeń, by zakończyła niebezpieczny dla niej proceder. Nasze rozmowy brała za słabość i naiwność, ale to było konieczne zachowanie, bo musiałyśmy z Dorotą zgromadzić niezbędne  do oskarżenia dokumenty.

Współczuję rodzinie, mężowi, znajomym. Nie sądzę by żyli w nieświadomości jej czynów.

Przykre jest, że pani ma od nas dwa koty, adoptowała je kilka lat temu. To właśnie one uśpiły naszą czujność. Jednak ktoś tam nad nami czuwa, pilnuje, by nic złego Fundacji się nie stało.

Strata 400 zł niby w skali organizacji i jej wydatków to maleńki procent, ale sama świadomość próby wyłudzenia rękodzieła, które z takim oddaniem produkują zaangażowane i przejęte wydatkami rękodzielniczki, jest bardzo przykra.