Trzy śliczne kotki

„Jak znajdziesz chwilkę, proszę o kontakt” napisała Wiola w połowie sierpnia.
„No to na bank mamy znowu aferę” pomyślałam zanim jeszcze wykonałam telefon. Wiedziałam, że zaraz będę miała interwencję na bogato!

Znam moje dziewczyny, ich zachowania, przeważnie właściwie odczytuję ich emocje i wzburzenie, wiem, jak reagują na sytuacje kryzysowe i trudne okoliczności.
Zrobiłam sobie herbatkę i wzięłam telefon.
– Opowiadaj Wiola, siedzę!

Drogę do Wioli znają niestety wszyscy. Aktywność z reguły kończy się przerzuceniem dramatycznych wiadomości, dalej niech sobie już dziewczyna sama radzi, przecież prowadzi Kocią Chatkę no i od tylu lat działa w tej łódzkiej Fundacji!

– Była u mnie emerytowana nauczycielka, kociara, swoją pupilkę ma zrobioną ale obok mieszka sąsiad, też kociarz…
I zaczęła snuć opowieść.

Szadek, centrum miasta, mały domek nieopodal głównej ulicy. Samotnie mieszka pan, którego towarzyszkami życia są trzy łagodne, milutkie kotki. Ile lat mają, pan raczej nie jest w stanie określić. Jakiś czas temu przyszła do niego szaro-bura kotka, zwiedziła dokładnie obejście, obwąchała kąty, chyba jej się spodobało, bo po prostu zamieszkała. Pan był uradowany, bo miał do kogo po pracy wracać. Oczywiście cieszyła się wolnością i zaufaniem, że skoro go wybrała, to nie odejdzie dalej. Chodziła sobie na spacery i niebawem pan stanął przed faktem, że ich kocio- ludzka rodzina się powiększy. Chyba poznała jakiegoś urodziwego rudasa, bo na świat przyszły bajecznie kolorowe trikolorki.

Miłość połączona z kompletną nieporadnością i z marazmem urzędniczym (na terenie gminy brak bowiem choćby  minimalnej opieki nad zwierzętami bezdomnymi czy wolnożyjącymi) sprawiły, że kotki systematycznie wydawały na świat bure i kolorowe potomstwo.
Czas mijał, kociaki, kiedy stawały się samodzielne, wędrowały w świat, idąc za przykładem protoplastki rodu, dziwnie się rozchodziły, niby wyszły tylko na podwórko ale do domu nigdy już nie wróciły. Inne frunęły za Tęczowy Most, okrutne plony zbierał nie leczony koci katar. Pan sytuację przyjmował bez emocji, takie jest życie, ludziom też zdarzają się przeróżne choroby i wypadki.

Filozofia życiowa pana lekko mnie dziwi, bo z jednej strony kocha te kotki, karmi, nie topi miotów, z drugiej natomiast nie podjął żadnego wysiłku, by zadbać oto, by kotki nie rodziły wciąż kolejnych dzieci. Dla jasności dodam, pan nie jest leciwym starcem dotkniętym demencją, a mężczyzną, który, jak to się mówi, jest w sile wieku.

W maju wykociły się solidarnie wszystkie trzy. Z miotów przeżyło 10 małych, reszta odeszła chorując i gasnąc bez jakiejkolwiek pomocy, albo ginąc głupio i niepotrzebnie w wyniku braku uwagi i odrobiny ostrożności.

Kiedy sąsiadka zauważyła, że kotki zaczynają być niepokojąco grube, zrozumiała, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Tym razem szczęście miało kilka kotów, przeżyły i rosną, w kociej baraszkującej w słońcu gromadzie są znowu trikolorki, które za moment będą gotowe by rodzić…

Usłyszawszy całą historię wzięłam dwa głębokie wdechy.
– Mówisz, że tam jest 10 majowych kociąt i te trzy znowu kotne?!  A gmina Szadek radośnie z uporem udaje, że problem bezdomności ich nie dotyczy!
– To mam iść znowu do burmistrza? – słyszałam rozpacz w głosie, zwątpienie, że i tym razem odeślą z kwitkiem. –  A może wezmę jakieś, podobno są rude i kolorowe… – sugerowała Wiola z nadzieją.
– Mowy nie ma, jeśli już to zgarniasz wszystkie, całe stadko, burych na pastwę losu nie zostawię.
– Muszę pomyśleć, daj mi kilka dni…
– Wiola, to jest skandal, kompletna spychotechnika. Nie rozumiem toku myślenia urzędników. Skoro była konieczność utworzenia etatu, jest przeznaczony na ten cel budżet i władza ma świadomość istniejącego problemu, niech więc wykonują swoje zadania solidnie. Obecnie z premedytacją pomijają problem zgłaszanych kotów, ograniczając pomoc tylko dla psów!

Tyle mojego, co sobie pogadałam.

Nerwy i złość na źle pracujących urzędników nie były w stanie wymazać tego co usłyszałam.
Starałam się skupić myśli i uporządkować informacje, żeby nakreślić jakiś plan działania.
– Pamiętaj proszę, że pan nie jest skory do współpracy, sąsiadka raczej nieporadna z uwagi na lata, zostaję do dyspozycji wyłącznie ja – bezradnie ale z czytelną prośbą bym podjęła wyzwanie, podsumowała naradę Wiola.
– No to faktycznie, mam kim działać! Zatem nie ma co płakać, siedzieć i biadolić bez sensu!  Trudno, chciałaś to masz! Zabieraj wszystkie, potem zdecyduję co dalej.